Piętnaście lat na metalowej scenie, kilkanaście wydawnictw,    wypracowanie wyjątkowego stylu, wielki szacunek i sympatia ze strony fanów.    Tym może pochwalić się szwedzka grupa Therion. Po wydaniu w 2001 roku płyty    "Secret Of The Runes" zespół wyruszył na światowe tournee, podczas    którego zaprezentował się również na kilku koncertach w Polsce. Następstwem    tej podróży po świecie jest pierwszy w historii Therion album koncertowy, zatytułowany    "Live In Midgard" wydany jesienią 2002 roku. 
   Taki jubileusz to dobry moment na podsumowanie, które najlepiej zrobi mózg grupy,    Christofer Johnsson. O swoim zespole może mówić bez końca i zawsze robi to chętnie.    Z równie wielką chęcią przedstawia swoje opinie na tematy społeczno-polityczne.    Z liderem Therion rozmawiał Lesław Dutkowski. 
   
   
   Lesław Dutkowski: Po wydaniu    płyty "Secret Of The Runes" powiedziałeś nam, że nie jesteś pewny,    czy dobrym posunięciem byłoby wydanie albumu koncertowego. Co sprawiło, że jednak    się na to zdecydowałeś? 
   
   Christofer Johnsson: Chyba spowodował to czas.    Mieliśmy już od dość dawna plany dotyczące wydania płyty koncertowej. Myśleliśmy    o tym także po wydaniu albumu "Vovin", ale nie udało nam si. Wiele    razy rozmawiałem z fanami, którzy mówili mi, że bardzo by chcieli, abyśmy wydali    taką płytę i sądzę, że teraz będą zadowoleni. 
   
   A czy ty jesteś zadowolony z "Live In Midgard"?    Wiem, że nie musieliście robić poprawek w studiu. 
   
   Musieliśmy, ale było ich naprawdę bardzo niewiele i w 95. procentach jest    to materiał na żywo. Nie robiliśmy jednak tego w sposób, w jaki robią to inni    wykonawcy. Było jednak kilka błędów na koncertach, kilka wpadek technicznych    związanych ze sprzętem. Zostawiliśmy jednak kilka pomyłek, bo to w końcu ma    być materiał z koncertu, a nie ze studia. Jestem dość zadowolony z końcowego    efektu. 
   Sam nie jestem wielkim fanem płyt koncertowych, ponieważ większość z nich jest    do niczego. Jednym z wyjątków jest na przykład "Live After Death"    Iron Maiden. Typową płytą koncertową, której nie lubię, jest "Live Insurection"    Halford, bo jest to typowy przykład albumu, który był masowo poprawiany w studiu.    Ja lubię muzykę Halford, jestem też wielkim fanem Judas Priest, dlatego nie    mogę zrozumieć, po co wydali płytę studyjną z dogranymi oklaskami. 
   
   Powiedz mi, czy były jakieś trudne momenty na trasie i    jakieś niespodzianki? 
   
   Naprawdę ciężka była trasa po Meksyku i Ameryce Południowej, ponieważ musieliśmy    pokonywać duże odległości. Kończyliśmy czasem koncert późno w nocy, a bladym    świtem, na przykład o piątej rano, musieliśmy się zameldować na lotnisku. Spaliśmy    mniej więcej po trzy godziny. W porządku, jeśli coś takiego zdarza się tylko    raz, ale spróbuj sobie wyobrazić robienie czegoś takiego przez dwa tygodnie.    Szczególnie było to uciążliwe dla naszego perkusisty, bo nie dość, że nasz koncert    trwał dwie godziny i dwadzieścia minut, to jeszcze trzeba było przypilnować,    aby złożono cały sprzęt. Uwierz mi, iż było to nieprawdopodobnie wyczerpujące.    Dla mnie było ciężkie także z tego powodu, że jestem wegetarianinem. Trudno    było załatwić odpowiednie posiłki nawet w samolotach. Zarezerwowaliśmy naprawdę    drogie bilety, a lataliśmy chyba z siedemnaście razy, i za każdym razem wcześniej    dzwoniliśmy i pytaliśmy, czy nie będzie problemu z wegetariańskimi posiłkami.    Oczywiście odpowiedź brzmiała: Si senor, no problemo. Jeszcze rankiem, przed    samym wylotem, dzwoniliśmy i pytaliśmy, a odpowiedź była oczywiście taka, że    nie mamy się o co martwić. Po czym wsiadaliśmy do samolotu i okazywało się,    że nie mają wegetariańskiego jedzenia. Wszystko pod tym względem było popieprzone.    Wróciliśmy do Europy krańcowo wyczerpani. Reakcje fanów były jednak niesamowite,    tłumy na koncertach i witające nas na lotniskach, jak na przykład w Meksyku.    W Kolumbii z lotniska do hotelu musieli nas eskortować żołnierze. Do czegoś    takiego nie jesteśmy przyzwyczajeni, bo w Europie raczej nas to nie spotyka.    Cały czas mieliśmy goryli. 
   
   Czyli Therion jest niesamowicie popularny w Ameryce Południowej?    
   
   O tak i chcieliśmy, żeby to było udokumentowane    na albumie koncertowym. Poza tym zmienialiśmy tam listę utworów na kolejnych    koncertach. Na przykład w Kolumbii, gdzie tłum fanów pod sceną był chyba największy.    W Europie zdarza nam się grać w większych salach, ale również i mniejszych,    takich, do których wchodzi około 500 osób. Na płycie słychać to, że graliśmy    w miejscach o różnej pojemności, bo masz na przykład fragmenty z Budapesztu    i Hamburga, gdzie graliśmy w mniejszych miejscach. Chcieliśmy, aby fani mieli    pełny przekrój tego, jak prezentowaliśmy się przed różną pod względem liczby    publicznością. 
   
   Musieliście chyba zrobić sobie długą przerwę po tej południowoamerykańskiej    trasie? 
   
   Akurat. Zaraz z Meksyku polecieliśmy na kilka    koncertów do Szwecji, a niedługo potem wyruszyliśmy na koncerty po Europie.    
   
   Podczas tej trasy mieliśmy okazję oglądać was w Polsce.    Jak wspominasz te koncerty? 
   
   U was zazwyczaj gramy w klubach średniej wielkości,    w których zazwyczaj nie ma odpowiedniego sprzętu. I nie jest to problem tylko    w twoim kraju, tak dzieje się w całej Europie. W dużych halach zwykle jest lepszy    sprzęt odsłuchowy. Dla nas jest to bardzo ważne. Kluby zaś nie wydają pieniędzy    na taki dość drogi sprzęt. Jeżeli planujesz nagranie płyty koncertowej grając    w takich miejscach, musisz mieć dobry sprzęt. Z tego też powodu na płycie nie    znalazły się fragmenty z wielu miejsc, w których graliśmy i gdzie mieliśmy znakomite    przyjęcie. Były takie miejsca, w których nasz koncert był świetny i powinniśmy    byli je nagrać, a nie nagraliśmy. Na przykład występ w Paryżu. Graliśmy tam    w poniedziałek i myśleliśmy, że pojawi się co najwyżej 400 zmęczonych Francuzów,    a przyszło 600 osób i na widowni było szaleństwo, takie jak w Polsce. U was    takie przyjęcie koncertu Therion to sprawa normalna, ale tam nie. Gdyby technicznie    było to możliwe, fragment z Paryża na pewno znalazłby się na "Live In Midgard".    
   
   Wiem, że planujecie wydać także DVD z tej trasy. Znasz    już może jakieś szczegóły? 
   
   DVD ukaże się dużo później, w 2003 roku. Znajdzie    się na nim materiał z trochę innych koncertów z tej trasy, z festiwalu Wacken,    a także z Litwy. Pierwszy raz, gdy graliśmy na Litwie, było w porządku, przyszło    około tysiąca osób. Za drugim razem graliśmy chyba na jakimś lodowisku i przyszło    2800 ludzi, co na Europę jest rzeczą rzadko spotykaną, jeśli chodzi o koncerty    Therion. Na szczęście mieliśmy ze sobą kamerę i sfilmowaliśmy cały ten koncert.    Niestety, większość zapisu jest marnej jakości, ale kilka kawałków, które mają    jakość dobrego bootlegu, wykorzystamy jako bonus na DVD. Kaseta VHS także się    ukaże, ale te fragmenty z Litwy będą dostępne tylko na DVD. Będzie też coś z    imprezy z okazji 10-lecia zespołu, teledyski, które za często nie były pokazywane,    a niektóre w ogóle. Zbierzemy to wszystko do kupy, dodamy zdjęcia zza sceny    i tym podobne rzeczy. Cały czas jeszcze nad tym pracujemy. 
   
   Wiadomo, że Sami Karpinen nie jest już członkiem Therion    i został zastąpiony przez Rickarda. Dlaczego tak się stało? 
   
   Sami pod koniec trasy stracił motywację. Usiedliśmy    i porozmawialiśmy poważnie. Powiedzieliśmy sobie, że skoro stracił motywację,    może lepiej będzie, jeśli zrezygnuje z grania z nami. Wolał być w domu i zapewnił,    że będzie do dyspozycji za każdym razem, jeśli będziemy coś robić w studiu.    Znaleźliśmy więc Rickarda, który jest naszym fanem, a poza tym równie dobrym    perkusistą. Wszystko odbyło się gładko, bez żadnych tarć i w przyjacielskiej    atmosferze. Sami nawet pomagał nam podczas koncertów letnich jako techniczny    i wykonał wspaniałą pracę. Cały czas jesteśmy przyjaciółmi i na pewno będziemy    razem pracować, bo jesteśmy współwłaścicielami studia. Na pewno było to najlepsze    rozwiązanie dla obu stron, w każdym razie na obecną chwilę. Jestem w stanie    go zrozumieć. Wspominałem ci o trasie po Ameryce Południowej, podczas której    Sami musiał grać i pełnić obowiązki technicznego. Pracował po 13 godzin na dobę.    Dla niego to było piekło. 
   
   Christofer, w 2002 roku minęła 15. rocznica Therion. Co    osobiście uważasz za największy sukces, a co za porażkę? 
   
   Sukces z punktu widzenia ilości sprzedaży płyt,    to na pewno album "Vovin". Sprzedawał się niesamowicie i wciąż się    sprzedaje. Sam nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Jeśli rozpatrywać sukces w    sensie artystycznym, to chyba będzie to płyta "Theli", ponieważ dzięki    niej pozyskaliśmy ogromną publiczność, a to z kolei pozwoliło nam mieć większe    budżety na nagrywanie następnych płyt. Gdyby z tym albumem nam nie wyszło, sądzę,    że Therion zakończyłby działalność. 
   Porażką, jeśli to można tak określić, było to całe zamieszanie z wytwórniami    na początku naszej działalności. Trzy płyty, każda z innym kontraktem. Była    z tym masa problemów. Gdybym mógł cofnąć czas, po pierwszej płycie od razu podpisałbym    kontrakt z Nuclear Blast. 
   
   Czy płytę "Theli" uważasz również za punkt zwrotny    w karierze Therion? 
   
   Raczej tak. Od tej pory mieliśmy na nagrywanie    znacznie więcej pieniędzy, a dla nas było to bardzo ważne. Kiedy nagrywaliśmy    ten album, myśleliśmy, iż będzie to nasze pożegnalne dzieło. Wcześniejsze płyty    były różnie przyjmowane, uzyskiwały oceny od najniższych do najwyższych, ale    najważniejsze było to, iż nie udawało nam się zdobyć wielkiej publiczności.    Myśleliśmy wówczas: Ludzie nie kupują płyty, bo nie jest ona wystarczająco dziwna.    Zrobimy więc jeszcze dziwniejszą i wtedy ją kupią. Nagle okazywało się, że gó**o    z tego wyszło i nie sprzedaliśmy więcej. Poza tym zawsze mieliśmy problemy,    aby zorganizowano nam trasę koncertową. Nagle stało się tak, że odbywaliśmy    trzy trasy po wydaniu jednej płyty i niemal każdy chciał nam zorganizować koncerty.    Kiedy przystępowaliśmy do nagrywania "Vovin", nie istniało już coś    takiego, jak problemy finansowe. Patrząc w ten sposób "Theli" rzeczywiście    było przełomową płytą. Jednak z artystycznego punktu widzenia, mojego osobistego,    najbardziej podoba mi się album "Secret Of The Runes". 
   
   Wiem, że jednym z twoich marzeń jest napisanie opery na    podstawie "Mistrza i Małgorzaty". Zrobiłeś już może coś w kierunku    jego realizacji? 
   
   W zasadzie już zacząłem pisać operę, ale libretto    będzie oparte na innej książce. Bardzo inspiruje mnie dzieło Prokofiewa "Ognisty    anioł". To bardzo bluźniercza opera. W ogóle bardzo lubię jego muzykę,    ale ta mnie szczególnie urzekła. Poszedłem nawet do opery w Sztokholmie, żeby    ją obejrzeć. Mój przyjaciel namówił mnie, abym to zrobił. Wyszedłem stamtąd    kompletnie oniemiały, bo to było coś niesamowitego. Zainspirowało mnie to do    zrobienia czegoś w tym kierunku i chcę to pomieszać jeszcze z moimi inspiracjami    muzyką Ryszarda Wagnera. 
   
   Jest szansa, że skończysz to libretto w najbliższej przyszłości?
   
   Tego nigdy nie da się powiedzieć w przypadku    takich form. Czasami zabiera to lata i nie da się nic przyśpieszyć. 
   
   Wiem, że jednym z twoich ostatnich odkryć jest muzyka    Karola Szymanowskiego. Czy z niej też czerpiesz inspiracje? 
   
   Nie. Lubię jej słuchać, ale nie inspiruje mnie    ona do komponowania. Jest wielu kompozytorów klasycznych, których słucham, lecz    zaledwie kilku mnie inspiruje. Powiedziałbym, że Ryszard Wagner jest tym, który    inspiruje mnie najbardziej. Jeśli wziąć pod uwagę libretto, to mógłbym jeszcze    dodać Prokofiewa, ale z punktu widzenia samej muzyki to tylko Wagner. Ryszard    Strauss też jest moim wielkim faworytem, ale nie powiedziałbym, iż on mnie inspiruje,    aczkolwiek uwielbiam słuchać to, co stworzył. 
   
   Pracujesz więc nad libretto, ale czy masz czas na komponowanie    nowych utworów na następcę "Secret Of The Runes"? 
   
   Pewnie. Mamy tony materiału. Jakieś 55 piosenek.    
   
   Aż tyle?! 
   
   Tak. Pracuję nad jakimiś 35-40 nowymi kompozycjami.    Kristian [Niemann; gitarzysta Therion - przyp. red.] i Johann [Niemann; basista    - przyp. red.] także sporo komponują. Oczywiście nie wszystko jest już zakończone    i dopracowane. Zwykle, kiedy coś mi się nie podoba, nie nagrywam tego, ale tym    razem jest inaczej i rejestruję wszystko. Mogę powiedzieć, że te kawałki reprezentują    wiele stylów i kierunków. Są kompozycje bardzo brutalne i takie, których słucha    się bardzo przyjemnie. Nie brakuje również epickich kawałków, które trwają po    10 minut i są nafaszerowane wieloma riffami. Są też utwory bardzo dziwne i takie,    które przypominają nasze wcześniejsze dokonania. Nie jestem jednak pewien, czy    coś takiego wykorzystamy na nowej płycie. Nie chcę być zbyt nostalgiczny w tym    szesnastym roku naszej działalności. (śmiech) Zobaczymy, jak to będzie. Sądzę,    że nie powinniśmy decydować, jaka powinna być następna płyta, tylko zwyczajnie    wziąć najlepsze kawałki, nie zwracając uwagi na to, w jakim są stylu. Na początku    roku rozpoczynamy fazę przedprodukcji nowej płyty i wtedy podejmiemy decyzję,    które kawałki chcemy wykorzystać. 
   
   Czyli możemy się spodziewać nowego albumu pod koniec 2003    roku? 
   
   Chyba nawet wcześniej, może jesienią. Jednak    przed latem musimy mieć już wszystko nagrane, najpóźniej do września. Taki jest    na razie pomysł. W każdym razie nie zamierzamy niczego niepotrzebnie przyśpieszać.    Chcemy spokojnie zrobić to, co do nas należy. Jak się ma już dziesięć płyt na    koncie, pośpiech nie jest konieczny. Jeżeli okaże się, iż nie da się go wydać    we wcześniej zaplanowanym terminie, album ukaże się nieco później. 
   
   Wiem, że to może być dziwne pytanie w kontekście tego,    co mi powiedziałeś o ostatniej trasie, ale czy "Live In Midgard" będziecie    promować poprzez koncerty? 
   
   Prawdę mówiąc rozważamy to, ale na pewno nie    będzie to nic wielkiego, bo jaki jest sens odgrywać to samo po raz kolejny.    Raczej skoncentrujemy się na kilku koncertach na przełomie roku, podczas jakichś    festiwali. To będą krótkie, godzinne występy, podczas których zaprezentujemy    nasze najlepsze kawałki. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Muszę porozmawiać z resztą    członków Therion i dowiedzieć się, co myślą o tym. To miałoby przypominać coś    na kształt koncertu życzeń. Zagralibyśmy te kompozycje, które fani najbardziej    chcą usłyszeć. 
   
   Christofer, znane jest twoje zainteresowanie polityką    i ekonomią. Co sądzisz o planowanej inwazji na Irak? 
   
   Nie wydaje mi się, aby było to dobre rozwiązanie.    Przede wszystkim dlatego, że nikt nie bierze pod uwagę ludności irackiej i tego,    co się z nią stanie, a głównym motorem działania jest ropa naftowa. W całym    tym zamieszaniu chodzi o uzyskanie kontroli nad źródłami ropy naftowej Iraku,    które są drugie pod względem zasobności na świecie po Arabii Saudyjskiej. Podobnie    było z bombardowaniami Afganistanu. Nikt nie przejmował się ludnością cywilną.    Najważniejszy był interes białych bogatych Amerykanów. Na razie USA nie przekonało    ONZ, ale ciekawy jestem, jak to potoczy się dalej. Dla mnie sama perspektywa    wojny jest przerażająca. 
   
   Masz jakieś inne rozwiązanie, zamiast akcji zbrojnej?    
   
   Nie moim zadaniem jest mieć rozwiązania, tylko    tej rzeszy intelektualistów, którzy powinni wymyślać możliwie najlepsze. Moim    zdaniem bombardowanie to najgorsze z możliwych rozwiązań. Może misja inspektorów    ONZ to dobre rozwiązanie? Spójrzmy na to z innej strony - nawet jeśli Irak ma    broń masowej zagłady, to i tak nie ma to większego znaczenia dla Stanów Zjednoczonych,    które też przecież ją posiadają. I zauważ jedno - USA nigdy nie zostały postawione    przed trybunałem za akty terroryzmu międzynarodowego, a powinny zostać już dawno,    za bombardowanie szpitali, szkół, ludności cywilnej. 
   Na co dzień nie jestem zwolennikiem myślicieli o lewicowym rodowodzie, ale na    przykład cenię Noama Chomsky?ego za jego rozsądną i uzasadnioną krytykę USA.    Mam różne opinie na różne tematy i nie ma to wiele wspólnego z orientacją polityczną.    Miesza się to u mnie. Najlepsze, co można zrobić, to myśleć samodzielnie. Jeżeli    chcesz podążać jakąś ścieżką myślenia, czytaj tak wiele książek, jak to jest    możliwe i wypracowuj własne poglądy. 
   
   Wiem, że nie lubisz pytań o organizację magiczną Dragon    Rouge, której jesteś członkiem, ale jedno chciałem ci mimo wszystko zadać. Jednym    z jej głównych celów jest wewnętrzny rozwój jednostki. Jak ten wewnętrzny rozwój    wygląda w twoim przypadku? 
   
   Mnie chodzi o realizowanie wszystkich marzeń,    które mam. Magiczny aspekt tego ma wpływ na przykład na teksty, które piszę.    Dawniej to, co napisałem, wiązało się w jakiś sposób z tym, co sam przeżyłem.    Teksty były bardzo osobiste. Z pewnością zaangażowanie się w Dragon Rouge miało    wpływ także na muzykę i być może było kluczem do naszego sukcesu. Być może sprawiło    również, iż stałem się bardziej otwarty na inną muzykę. 
   Zawsze było tak, że zmierza się do Nieznanego i co jakiś czas doznaje się oświecenia.    W muzyce jest dokładnie tak samo. Trzeba zawsze mieć jakąś wizję i zmierzać    ku jej realizacji. To ma także wpływ na inne dziedziny życia. Na przykład w    kwestiach politycznych nigdy niczego nie przyjmuję z góry. Sam muszę się dowiedzieć    wszystkiego na dany temat. Oglądam telewizję, czytam książki i gazety. Ten intelektualny    aspekt wiąże się z tym, aby samemu wypracowywać sobie opinie na temat tego,    jak pewne rzeczy dzieją się na świecie.
Masz tak wiele czasu, aby czytać    aż tyle i być tak dobrze poinformowanym? 
   
   Więcej kupuję książek niż czytam. (śmiech)    Ale mam nadzieję, że kiedyś będę miał więcej czasu na czytanie. 
   
   Skoro wspomniałeś o wizjach, jaka jest twoja wizja Therion    w przyszłości? Wyobrażasz sobie, w którym kierunku pójdziecie? 
   
   Niemożliwe jest odpowiedzenie na takie pytanie,    bo ja sam siebie zaskakiwałem już tyle razy. Na przykład moim zdaniem płyta,    nad którą pracujemy teraz, jest tą, którą powinniśmy byli nagrać zamiast "Secret    Of The Runes". Owszem, zdarza nam się zakładać, iż nagramy coś zupełnie    innego, ale później i tak wszystko się zmienia. Często ludzie pytają nas, jaka    będzie nowa płyta, w którym kierunku pójdziemy. A my mówimy, że będzie bardziej    melodyjna albo z większą ilością elementów z muzyki ludowej, bądź z tekstami    po szwedzku. Zawsze potem słyszymy coś w rodzaju: Bardziej melodyjna?! Będziecie    śpiewać po szwedzku?! Rany, nie!. (śmiech). Jedno jest pewne, chcemy zwolnić    tempo i nad nową płytą popracować spokojnie. Sądzę, że poza tym nowym albumem    nagramy jeszcze dwa, zanim mnie to wszystko zmęczy. Ale powtarzam, nigdy nie    można czegoś takiego powiedzieć z całą pewnością. Mam wrażenie, że zajmując    się tylko tym, bardzo wiele tracę. Umyka mi wiele interesujących rzeczy. Jednak    tworzenie muzyki jest jak zaraza. Znasz wszystkie symptomy, ale jedyne, co możesz    zrobić, to obserwować, jak wariujesz. Tak więc wydaje mi się, że będę się tym    zajmować przynajmniej do czasu, kiedy stuknie mi pięćdziesiątka. (śmiech) 
   
   I na zakończenie - kiedy będzie gotowa polska wersja waszej    oficjalnej strony? 
   
   To zależy od tego, czy jest ktoś chętny do    jej przetłumaczenia i od jego czasu. Taka osoba robi to dobrowolnie i nie możemy    jej powiedzieć: Weź stary, pośpiesz się z tym. Zdarzają się ludzie, którzy zgłaszają    się i mówią, że przetłumaczą zawartość na polski. My zawsze odpowiadamy: Jeśli    masz ochotę, proszę bardzo. Wiem, że szwedzka wersja jest już gotowa. Muszę    skontaktować się z webmasterem naszej strony i pogadać z nim na ten temat. 
   
   Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
   
 
Podziękowania dla serwisu www.muzyka.interia.pl
   -



