Lemuria/Sirius B
Therion to zespół powszechnie znany fanom cięższego grania, głównie dzięki geniuszowi twórczemu Johnssona, który jak nikt inny doskonale łączy gitary elektryczne z instrumentami wykorzystywanymi w filharmoniach oraz chórami. W tym roku, po trzech latach od wydania ostatniego studyjnego albumu (Secret Of The Runes), światło księżyca ujrzały aż dwa krążki Bestyji. Ja stałem się posiadaczem luksusowego wydania - digipaka z dwoma krążkami i osobnymi książeczkami, za którego musiałem zapłacić jedynie... 60 złotych! A książeczki są dziełem sztuki, obrazki są autorstwa tego samego człowieka, który wykonał booklet do poprzedniego albumu, Thomasa Ewerharda. Obrazki bardzo dobrze pozwalają obrać kierunek kształtowania się obrazów w wyobraźni podczas słuchania utworów - poprzez podwodne krainy, pustynne piaski, aż do dalekich, azteckich świątyń. W sesji nagraniowej trwającej dziewięć miesięcy wykorzystano orkiestrę praską (prawdopodobnie ze względu na koszty), utwory zaś miksowano w Sun Studio w Kopenhadze pod okiem Larsa Nissena (współpracującym z Tiamat). Oki doki, teraz czas przejść do skreślenia kilku słów o samej muzyce.
Przede wszystkim lekko zadziwił mnie kierunek, w którym poszła Bestia. Po pełnych patosu i rozmachu albumach "Deggial" i "Secret Of The Runes" oczekiwałem dalszego brnięcia w stylistykę muzyki poważnej i coraz mniejszego eksponowania pazurków drapiących po licach. A tymczasem słuchając "Lemurii" oraz "Siriusa B" można odnieść wrażenie, że klasyka zostałą zepchnięta na bok ustępując miejsca gitarom, na których nierzadko wygrywane są czyste, heavy-metalowe riffy (a la utwór Blood of Kingu, gdzie szarpnięcia za struny przywołują skojarzenie z "Six Feet Under" Kinga Diamonda). Oczywiście nie zapomniano o chórach, które pięknie przeplatają się między sobą (żeńskie z męskimi), solowych wokalach operowych. Swego rodzaju nowością może być częste wykorzystywanie świetnego, czystego i typowo heavy-metalowego wokalu Matsa Levena (Krux, Abstract Algebra), który nierzadko "wtrąca" się pomiędzy chóry. Christofer Johnsson przypomniał sobie także o naszym rodaku, Piotrze Wawrzeniuku, którego niepowtarzalny głos można usłyszeć w kilku kawałkach. Zważywszy na to wszystko - chóry, wokale solowe, operowe, Wawrzeniuka, wyraziste gitary - można odnieść wrażenie, iż nowe albumy tworzone były w myśl zasady "dla każdego coś dobrego". Jest tu coś z Theli, Vovin, Deggial, a nawet i doszukać można się elementów występujących na Lepaca Kliffoth oraz Symophony Masses: Ho Drakon Ho Megas! I owszem, "Lemuria" oraz "Sirius B" są dobre, nie tylko z wyżej wymienianych powodów. Same utwory porażają konstrukcją oraz swoją budową, instrumentarium jest bardzo bogate, a partie każdego instrumentu doskonale rozpisane - przykładem może tutaj być fenomenalny kawałek "The Wonderus Word Of Punt". Zaczyna się od potężnych organów (nagrywanych w specjalnie do tego celu wynajętym najstarszym kościele w Danii) stanowiących tło dla kobiecego chóru, później milkną one robiąc miejsce gitarom akustycznym (!) towarzyszącym podwójnym wokalom żeńskim wymieniającymi się z podwójnymi, niskimi wokalami męskimi, chwilę potem usłyszymy pianino, solowy żeński głos, męski chór do którego dołącza chór żeński, który milknąc chwilę potem pozwala wsłuchać nam się w instrument brzmiący jak organy Hammonda... w połowie utworu wkraczają gitary elektryczne... Majstersztyk! Nie ma sensu opisywać każdego utworu z osobna, zajęłoby to nie tylko dużo czasu, ale również i miejsca. Wszystkie utwory promieniują mistyczną siłą, która przenika pokój oraz wyobraźnię słuchacza. Troszkę niedosytu pozostawia sama ich nastrojowość - gdzieś uciekła ta groźna i tajemnicza aura roztaczająca się wokół, jest wiele utworów, rzekłbym, radosnych, pełnych finezji, polotu oraz, eghem.. szczęścia (np. Son of The Sun, Three Ships Of Berik). Mimo jednak ich charakteru, potrafią przyciągnąć i sprawić (może za sprawą skocznego rytmu i tempa), iż człowiek zaczyna sobie grać na wyimaginowanej gitarze. Czymżesz byłby jednak Therion bez swoich tekstów?! A te znowuż pisał nieoceniony Thomas Karlsson - nawiązują do mitologii sumeryjskiej (szybki Blood Of Kingu), nordyckiej (orientalnie brzmiący Uthark Runa), azteckiej (Quetzalcoatl z przewodnim motywem pianina), greckiej (niemieckojęzyczny Feuer Overtüre/Prometheus entfesselt zaczynający się w rammsteinowskim stylu), rosyjskiej historii (drapieżny The Khlysti Evangelist mówiący o legendarnym Rasputinie), a także róznorakich opowieści (jak na przykład o schowanej pod wodą Lemurii, ciemnej erze opisywanej w tradycjach weddyckich, gwieździe z której rzekomo wywodzi się ludzka rasa, Abraxasa o którym wspominał swego czasu Hesse w "Demianie"....).
Który z albumów jest lepszy? Hmm, z ankiety przeprowadzonej na www.therion.metal.pl wynika, iż ludziom bardziej do gustu przypadła Lemuria (76%), lecz nikt nie stwierdził iż Sirius B jest albumem złym! Chociaż stylistycznie albumy są niemal identyczne, to Lemuria wydaje się być bardziej skomplikowana, utwory bardziej zróżnicowane i bardziej rozbudowane. Mimo wszystko, w czasie gdy piszę tę reckę (26 czerwiec 2004), albumy można zakupić jeszcze wydane razem w cenie jednego, tak więc mam nadzieję że niezdecydowani pobiegną do sklepów co sił w nogach, aby później nie mieć dylematów, na który krążek przeznaczyć te sześć dyszek. Może "Lemuria" oraz "Sirius B" nie dorównają kultowym "Theli", "Vovin" czy "Deggial", ale mimo wszystko to bardzo dobre albumy, których absolutnie żaden zespół by się nie powstydził. Nie będę pisał, iż kazdy kto ceni sobie twórczość Therion, powinien te albumy mieć (oops, jednak to napisałem ;). I żadnych wypalonych czy giełdowych płyt - za taką cenę wstyd byłoby nie kupić albumów w sklepie! Na koniec jeszcze, jako iż z natury czepialski ze mnie człek ;), napomknę o pewnym elemencie lekko mnie irytującym. Otóż czasami chór brzmi jakgdyby został zgrany z 64 kbps empechujki (Dark Venus Persephone) - brzmi to może i oryginalnie, ale lepiej po prostu byłoby gdyby nie zmieniano pierwotnego brzmienia. Ogólnie jednak, jakoś nagrania jest doskonała! Wszystko jest czyste i wyraźne.
-