Users Online
Guests Online: 10

Members Online: 0

Total Members: 273
Newest Member: logomines
Login
Username

Password



Not a member yet?
Click here to register.

Forgotten your password?
Request a new one here.
Last Fm
Relacja z Krakowa 2001 Posted by Thor on August 21 2007

Relacja: Therion, Evergrey, My Insanity
Krakow - Klub 38  4.12.2001

 

Krakowska „38” to klub, w którym niejedno się już widziało. Wielokrotnie na deskach tego klubu przyszło nam oglądać gwiazdy światowej sceny metalowej, że wspomnę choćby Cradle of Filth czy Therion. Ci ostatni grali tam już kilkakrotnie. Ostatni raz – czwartego grudnia – dali tam nieprzeciętny koncert, który postaram się Wam nieco przybliżyć. Ale po kolei...

Gdy ok. 19:15 przybyłem pod wyżej wymieniony lokal ze zdziwieniem spostrzegłem, że nie było już żadnego legendarnego ścisku, jaki niemal zawsze się tu widywało. W miarę szybko przebrnąłem przez ochronę, zrzuciłem odzienie do szatni i spostrzegłem, że (co się w Polsce rzadko zdarza) koncert rozpoczął się... przed czasem! Na scenie produkowali się już panowie z niemieckiego zespołu My Insanity. Nie wyglądali oni zbyt efektownie – mieli na sobie raczej „codzienne” stroje (wokalista wyszedł na scenę z obnażonym torsem) niż coś specjalnego. Zagrali krótko – występ skończyli ok. 19:45. To, co wykonywali, niezbyt pasowało do Theriona (ale w końcu Therion jest na tyle unikalny, że nic nie można do niego porównać), grali coś w stylu doom/gothic metalu. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć, jakie konkretnie utwory wykonali, gdyż nie miałem przyjemności wcześniej poznać twórczości tego zespołu.

Po stosunkowo krótkiej (ok. 10 minut) przerwie na scenie pojawiła się szwedzka formacja Evergrey. Ci panowie wypadli bardzo podobnie do poprzedniego zespołu, grając niemalże taką samą stylistycznie muzykę. Podobnie jak swoi poprzednicy nie wpletli do swojego występu żadnych dodatkowych fajerwerków, słabo integrowali się z publiką, zaś ubrani byli w „zwykłe” skóry lub czarne koszule. Także w tym przypadku nie potrafię podać tytułów wykonanych przez nich utworów. Szwedzi zagrali ok. 40-50 minut, ale publiczność (widocznie czekając i oszczędzając siły na gwiazdę wieczoru) nie przyjęła ich z żadnym większym entuzjazmem. Niewiele było szumu, „kocioł” także daleki był od ideału.

Po krótkich przygotowaniach polegających na wystawieniu stojaków z mikrofonami pod chór, zniesieniem zbędnej perkusji itp. na scenie bez większych ceregieli pojawili się panowie z oczekiwanej przez ponad tysiącosobową publikę szwedzkiej gwiazdy wieczoru – Therion. Zaczęli ku mojemu zdziwieniu od mocnego uderzenia w postaci Ginnungagap. Później wykonali jeden utwór z Theli’ego, by następnie powrócić do nowszego albumu i wykonać Enter Vril-Ya. Po takim wynurzeniu się ku nowszym dziełom, zawierającym między innymi takie utwory jak Birth of Venus Illegitima, The Rise of Sodom and Gomorrah, czy też Shwarzalbenheim, panowie sprezentowali szalejącej publiczności serię starszych, znacznie mocniejszych utworów. Wśród nich znalazły się m.in. takie cuda jak Riders of Theli, The Black Rose, Symphony of the Dead oraz In the Desert of Set. Później, na ochłonięcie, zostaliśmy poczęstowani spokojniejszymi kompozycjami, takimi jak na przykład O Fortuna przechodząca w Seven Secrets of the Sphinx w towarzystwie innego, jednego ze spokojniejszych utworów z Deggial’a. Po upływie ok. 90 minut ciężkiego grania, gdzie przyszło mi podziwiać naprawdę „przyjemny kocioł”, składający się z kilkuset fanów, muzycy zeszli ze sceny.

Ale publiczność nie dała się tak łatwo – rozpoczęło się skandowanie nazwy gwiazdy wieczoru i po krótkiej chwili znów ujrzeliśmy Chrisa i spółkę na scenie. Wykonali oni dla nas To Mega Therion, który pobudził publikę do nowej fali szaleństwa. Następnie jeden z łysych braci Niemann przejął mikrofon i tradycyjnie już w charakterze bisów Szwedzi wykonali kilka coverów (niestety jako młody fan, nie znający klasyki, nie potrafię podać autorów oryginalnych kompozycji). Po ok. 20 minutach muzycy z Therion zeszli ze sceny po raz drugi.

I tym razem rozszalana publika nie dała się wywieść w pole – z ochrypłych gardeł po raz kolejny zaczęło wznosić się chóralne „The-rion! The-rion!”. I po raz drugi tej nocy na zamglonej scenie pojawili się żądani gwiazdorzy. Tym razem rozbawiony Niemann już pełną parą integrował się z publiką, reszta z muzyków także nie pozostawała z tyłu. Wspomnę tu choćby o takim wydarzeniu, jak polecenie najpierw żeńskiej („women, you know”, wypowiedziane wykonując niedwuznaczny gest pokazujący krągłości), a potem męskiej części widowni prezentacji możliwości gardeł, później ciekawie wplecione w wykonywanego covera. W pewnym momencie Chris zbiegł ze sceny tylko po to, by po chwili wrócić z uśmiechem na twarzy w ręku dzierżąc ręcznik, którym przejechał po łysinach obydwu braci Niemann, a następnie cisnął go w publiczność. Finał tego wieczoru był kulminacją tego wszystkiego, co przyszło nam oglądać. Na scenie pojawili się muzycy z My Insanity oraz Evergrey, którzy stanęli w miejscach wcześniej zajmowanych przez chór, po czym razem z rozszalaną publiką wszyscy zaczęli śpiewem wykonywać utwór autorstwa Deep Purple (jeśli dobrze rozpoznałem). Piękny kocioł oraz happeningowy charakter tego kawałka (klaskanie, śpiew) były doskonałym zakończeniem tego wieczoru.

Występ Therion w sumie trwał ok. 130 minut, podczas których zostaliśmy uraczeni porcją mocnego materiału. Zagrano wiele starych kompozycji, zaś te nowe, jeśli już się pojawiły, były znacznie cięższe, niż w wersjach studyjnych. Nagłośnienie sprawdziło się doskonale, o dziwo nie było większych problemów natury organizacyjnej (kto był wcześniej na większych koncertach w tym klubie, jak np. CoF czy Therion, wie o co chodzi). Doskonała publiczność, interakcja muzyków z fanami (także po koncercie, gdy bracia Niemann wyszli na parkiet rozdawać autografy) i spełniający swoje zadanie klub sprawiły, że koncert ten mogę nazwać jednym z lepszych na jakim byłem w tym roku (moim zdaniem pod wieloma względami przewyższa nawet to, co przyszło mi oglądać na tegorocznym Mystic Festival). Może i nie było fajerwerków wizualnych, a także zabrakło legendarnego Lepaca Kliffoth, ale i tak zabawa była przednia. Kto nie był – niech żałuje!

Thaumiel
http://chaosvault.com/

-

Comments
No Comments have been Posted.
Post Comment
Please Login to Post a Comment.