Wywiad dla Mystic Art 2000
Posted by Thor on August 14 2007 15:03:07

Artyści ponadprzeciętni, czy wręcz wybitni, zawsze, obok zjednywania sobie rzeszy wielbicieli, dorabiają się wielu wrogów, którzy tylko czyhają na okazję do wytykania błędów i pomyłek. Na takim etapie swojej kariery znalazł się właśnie lider Therion, Chrisotfer Johnsson, który wydając swój najnowszy album, "Deggial", musiał zdawać sobie sprawę z tego, że obok zachwytów i pochwał, znajdą się również ostre słowa krytyki. Ale ludzie, którzy znają ten band, od lat rozumieją, że Therion nigdy nie stoi w miejscu, że każda płta tej grupy jest nowym, zupełnie odmiennym doświadczeniem i wreszcie, że dla Christofera muzyka nie ma granic... pewnie dlatego jest on zdolny tworzyć tak fantastyczne dzieła, chyba zgodzicie się ze mną...

Każdy fan Twojej muzyki bez trudu zauważy, że każda kolejna płyta Therion powstaje przy współudziale coraz to większej liczby muzyków. Nie inaczej było i tym razem...

Taka jest konieczność, muzyka, którą komponuję wymaga zaangażwoania większej ilości instrumentalistów i wokalistów. Oczywiście zawsze sitnieje możliwość wykorzystania syntetycznych dźwięków i w przeszłości często uciekałem się do takich rozwiązań, ale tylko dlatego, że nie miałem możliwości zaproszenia do współpracy szerszego grona artystów, dokładnie rzecz biorąc, nie miałem środków finansowych. Teraz sytuacja jest inna, kolejne płyty zarabiają na siebie i dzięki temu wytwórnia może zainwestować w nas większe sumy. Oczywiście w momencie kiedy dana suma się nie zwróci i następnego albumu nie nagramy już z takim rozgłosem, ale, póki co, jest to czysta teoria.

Podstawowym czynnikiem odróżniającym "Deggial" od innych płyt jest znikoma ilość solowych partii wokalnych - tym razem główną rolę odrywają chóry, podczas gdy wcześniej, choć istotne, były jednak tłem dla muzyki, jak i dla solistów, czy solistek...

Myślę, że te różnice nie są aż tak olbrzymie. Na "Vovin" korzystałem z pomocy Martiny i Sary, gdyż zależało mi na wstawieniu bardzo dziewczęcych głosów, które nie miałyby nic wspólnego z perfekcyjnym, wyuczonym głosem operowym. Tym razem koncept był inny, w nowch kompozycjach nie widziałem miejsca dla takich rozwiązań, jednak linie solowe pojawiają się, jednak są one wykonywane przez członków chóru, zapewne dlatego ludzie nie dostrzegają ich. Ja osobiście uważam, że partie wokalne na "Deggial", są dalece bardziej urozmaicone niż to wcześniej bywało, przede wszystkim dlatego, że są one wykonywane przez ludzi różnymi skalami głosu.

Jesteś głównym kompozytorem muzyki Therion, ale jesteś także gitarzystą, zawsze byłeś związany z tym właśnie instumrentem, tymczasem, wydaję się, że z płyty na płytę mamy w muzyce Therion coraz mniej gitar - albo inaczej - brzmienie tego instrumentu odgrywa tu coraz mniejszą rolę...

No tak, wynika to z faktu, że bardziej jestem w tej chwili kompozytorem niż gitarzystą, jeśli rozumiesz o czym mówię. Kiedyś moja muzyka opieraa się tylko i wyłącznie na gitarze, spójrz na nasz pierwszy album, tam w jednym utworze doszukasz się dwudziestu, czasem większej ilości riffów, ale tak wtedy graliśmy. To był death metal, taka właśnie jest ta muzyka, energiczna, ale i przy okazji diabelnie skomplikowana. Wraz z oddalaniem się od tej stylistyki partie gitar stawały się coraz bardziej łagodniejsze, nie tylko w brzmieniu, ale chyba przede wszystkim w odbiorze, stawały się płynniejsze, prostsze i bardziej zrozumiałe. Zwróć uwagę na fakt, jak bardzo różni się gra gitarzystów zespołów death metalowych, a przecież mówi się, że to wszystko to jeden styl. Weż taki Judas Priest, ich kompozycje oparte są na kilku prostych przejściach i właśnie w tym kierunku ewoluowała moja muzyka, no, oczywiście jest tam też trochę rocka symfonicznego, ale generalnie partie gitar stały się mniej skomplikowane, nie są może jeszcze tak proste jak te w kompozycjach Judas Priest, ale są tego bardzo bliskie. Są bardzo łatwe w odbiorze, łatwo wpadają w ucho, tak jak riffy z numerów AC/DC. Po prostu gram i komoponuję to, na co mam ochotę w danej chwili. Słucham raczej spokojnej muzyki - hard rocka, rocka symfonicznego, jazzu i dlatego zapewne komponuję takie, a nie inne partie gitar. Zresztą jest jeszcze inna, podstawowa, jak mi się wydaje, różnica w podejściu, moim podejściu do tego instrumentu w chwili obecnej a kiedyś. Tak jak mówiłem - teraz jestem bardziej kompozytorem niż gitarzystą, dlatego też gitara jest dla mnie cześcią orkiestry, tak samo ważną jak skrzypce, kontrabas, pianino czy jakikolwiek inny instrument. Podczas gdy przed kilku laty gitara stanowiła dla mnie instrument przewodni, to się zmieniło. Z drugiej jednak strony, jeśli wsłuchasz sę dobrze w partie solowe gitar, powinieneś zauważyć, że są one najbradziej skomplikowane ze wszsytkich, jakie Therion kiedykolwiek nagrał.

Wielu ludzi zastanawia się pewnie, czy ludzie, z którymi nagrywasz kolejne albumy zmieniają się, czy też są to ciagle ci sami śpiewacy i muzycy...

Jesli chodzi o sam zespół, szkielet Therion to powszechnie wiadomo, że każdą z ostatnich trzech płyt nagrywałem z innymi ludźmi. Podczas sesji Theli miałem stały skład, ten jednak wkrótce potem rozleciał się, ludzie odeszli z zespołu z różnych przyczyn - nazwijmy je "osobisto-alkoholowymi". Potem, na Vovin, wszyscy byli muzykami sesyjnymi, wynajętymi tylko i wyłącznie w celu nagrania tej płyty i, po części, również zagrania później trasy koncertowej. Teraz znowu mam stały skład, z którym mam nadzieję pograć nieco dłużej. Zupełnie inaczej sprawa ma się, jeśli mówimy o chórach, które mi towarzyszyły. Pomiędzy "Vovin" a "Theli" zmiana była stuprocentowa, jednak potem korzystałem już, w większym, bądź mniejszym stopniu, z tego samego składu. Podczas nagrywania "Crowning Of Atlantis" w studio pojawili się w większośc ci sami ludzie, którzy pomagali mi przy "Vovin" i ponownie spotkaliśmy się przy sesji "Deggial". to bardzo miłe, gdy po roku, czy dwóch spotykasz ludzi, z ktorymi miałeś okazję popracowac tylko przez kilka tygodni, a oni witają cię jak starego przyjaciela. Oczywiście nie pamiętam wszystkich w jednakowym stopniu, są też osoby, z którymi poznałem się lepiej, a są i takie, z którymi spędzałem mniej czasu. Generalnie jednak wszyscy są ludźmi, z którymi mógłbym się przyjaźnić, z którymi mógłbym od czasu do czasu wypić kilka piw. Pod warunkiem, gdyby pili piwo, haha.. Inaczej rzecz ma się z członkami orkiestry - z tymi bez problemu można wypić piwo - i to nie jedno...

Wiele mówiło się o tym, że wasz zeszłoroczny koncert podczas Wacken Air, był ostatnim z towarzyszeniem orkiestry i chóru - czy podtrzymujesz tą deyczję?

Absolutnie. Doszedłem do wniosku, że granie tras z tak olbrzymią ilością ludzi i sprzętu nie ma większego sensu. Po pierwsze, organizatorzy nie zawsze stają na wysokości zadania, najczęściej mam do czynienia z ludźmi nadającymi się do organizowania szkolnych koncertów punkowych, gdzie nic nie jest istotne, ani czas, ani brzmienie, ani zaplecze. Tymczasem, kiedy wożę ze soba orkiestrę i chór, ludzi przyzwyczajonych do niebywałej precyzji, każdy szczegół ma olbrzymie znaczenie. Sęk w tym, że nikt nie był w stanie tego zrozumieć. Jeździliśmy dziesiątki, setki kilometrów z miejsca na miejsce tracąc pieniądze, ponieważ żadna trasa w takim wypadku nie była dochodowa, a jeszcze dodatkowo musieliśmy użerać się z amatorami, którym wydawało się, że potrafią zorganizować koncert. Ja sam byłem kierowca autobusu, bo nie stać nas było na wynajęcie zawodowych kierowców, tym bardziej, że musielibyśmy zapłacić prznajmniej dwóm, by zechcieli z nami jechać. Sami zajmowaliśmy sę przenoszeniem sprzętu tam i z powrotem, ukłądaniem wszyskiego na scenie. Na samym Wacken nie byo inaczej, tamten występ przekonał mnie do mojej decyzji. Ktoś mnie przekonywał, że gdybyśmy zagrali na Dynamo, wszstko wyglądałoby inaczej, ale skoro to w Niemczech sprzedajemy najwięcej płyt uznałem za stosowne zagrać właśnie tam. I nie żałuję tego wybor, jednak kiedy przypomnę sobie, że czekaliśmy wszyscy półtorej godziny w jakimś pieprzonym baraku, by wyjśc na scenę i zagrać półgodzinny koncert, to odechciewa mi się takich przygód na wieki. Chociaż oczywiście koncertujemy z małym chórkiem, o czym mieliście okazję się przekonać - wciąz miło wspominam koncerty w waszym kraju, to było fantastyczne doświadczenie, które chciałbym jak najszybciej powtórzyć.

Skoro mowa o koncertach - myślę, że wielu polskich fanów chciałoby częściej was widzieć w naszym kraju, ale co mają powiedzeć fani z Francji, gdzie nie gracie prawie w ogóle, nie wspominając o Hiszpanii, Portugalii czy Wielkiej Brytanii, gdzie nie wystąpiliście ani razu - czyżby zainteresowanie Therion w tych krajach było tak znikome?

Nie w tym rzecz, chodzi o to, że koncertowanie z chórem, nawet tak niewielkim, jak to miało miejsce podczas naszej ostatniej trasy, jest bardzo kosztowne. W związku z tym organizatorzy muszą liczyć się z wysokimi kosztami jakie muszą pokryć, jeżeli chcą zorganizować koncert Therion. My z kolei musimy liczyć sięz tym, że całej elipie płącimy za każdy dzień. bez względu na to czy gramy koncert, czy też mamy akurat dzień przerwy. Większosć koncertów odbywa sie w Niemczech, część w Holandii, Belgii, Austrii, Skandynawi i Czechach, czy w Polsce. Francuzi juz jednak nie byli skłonni płacić nam tak wysokich sum, oni nigdy nie chcą płacić tyle, ile żąda zespół. Skoro tak musielibyśmy poświęcić jeden dzień by dotrzeć do Hiszpanii, gdzie owszem, chcieli nas zaprosić - tylko powstaje pytanie - kto pokryje koszty związane z dniem przeprawy? Są one tak samo wysokie jak w dniu, w którym normalnie odbywa się koncert. Dlatego właśnie nie mogliśmy pojechać ani do Hiszpanii, Portugalii, czy Anglii.

Podczas ostatniej trasy towarzyszył wam Voivod, zdaje się ty sam o to zabiegałeś?

Dokładnie, dręczyłem naszego managera tak długo, aż udało mu się zaprosić Voivod na wspólną trasę. Myślę, że pomimo różnic stylistycznych, jest to doskonały partner, tym bardziej, że ja sam jestem i zawsze byłem wielkim fanem ich muzyki. Poza tym jestem przekonany, że olbrzymia większość fanów Therion kocha również twórczość Voivod, to dało się zauważyć szczególnie w Polsce, gdzie Voivod był przyjęty równie entuzjastycznie jak my.

Wracając jeszcze do sesji nagraniowej Deggial i sesji nagraniowej w studio - wydaje się, że większa ilosć osób zaangażowanych w proces twórczy stwarza większą ilość problemów, czy nie odniosłeś wrażenia, że łatwiej byłoby pracować z mniejszą grupą muzyków?

Nie, ponieważ ja wszystko wcześniej zaplanowałem, każdy miał z góry przydzielone zadanie i nie angażował się w nic innego. Zatem byli to ludzie biorący udział w procesie twórczym, raczej nazwałbym to "procesem odtwórczym". Jedynym problemem, który pojawiał się podczas nagrywania kolejnych instrumentów byłfakt, iż ja, komponując poszczególne partie, nie miałem pojecia w jaki sposób gra się na takim, czy innym instrumencie. Nie wiedząc tego, nie mogłem przewidzieć, w jaki sposób dany muzyk wykona rzeczy, które ja zaplanowałem. W wielu przpadkach nastręczało to zatem problemy, ale w wielu już za pierwszym razem dostawałem to czego chcialem, czyli dźwięk jaki zagrał mi w sercu. Wiesz, chodzi o to, że zapis nutowy to jedno, a wykonanie tego zapisu na instrumencie to już zupełnie inna sprawa. W końcu jednak poradziliśmy sobie ze wszystkim, a ja przy okazji nauczyłem się wielu rzeczy, które z pewnością wykorzystam przy pracy nad kolejnym albumem.

Czy podczas nagrywania kolejnych instrumentów, kolejnych partii, mialeś kiedykolwiek wrażenie, że to wszystko nie trzyma się kupy, że to wszystko należałoby zacząć od nowa?

Wiesz, za każdym razem gdy nagrywam płytę, mam taki okres zniechęcenia, kiedy mam wszystkiego dość. Szczególnie powtarza się to po zakończeniu sesji, wiesz, słuchasz materiału w studio, na znakomitym sprzęcie i materiał brzmi tak jak sobie tego życzyłeś. Potem wracasz do domu, włączasz nagrania na swoim stereo i dochodzisz do wniosku, że jest to jedno wielkie gówno. Jest tak za każdym razme, dlatego teraz darowałem sobie przesłuchiwanie płyty w domu, po prostu chciałem uniknąć kolejnego już załamania nerwowego, ha ha... Włączyłem album dopiero po dwóch tygodniach po zakończeniu sesji i... oczywiście załamałem się... hahaha... chyba nigdy nie dotrze do mnie, że w studio material zawsze będzie brzmiał inaczej, niż na domowym sprzęcie.... Mój problem polega również na tym, że ja trochę inaczej wyobrażałem sobie tą muzykę, bo w głowie intrumenty nie mają ograniczeń, możesz sobie wyobrażać setkę instrumentów grających na raz i będziesz słyszał każdy z nich. Ale kiedy przychodzisz z tym do studia okazuje się, że jest to niewykonalne, musisz poświęcić jedne, by inne były słyszalne. Zawsze mam zbyt wysokie oczekiwania i choć jestem do tego przyzwyczajony, to zawsze przeżywam tego typu rozczarowania.

"Deggial" jest już dziewiątym albumem Therion, to sporo, warto jednak zauważyć, że od czasu Theli wydajesz płytę co roku - czy nie czujesz się nieco wykorzystywany przez wytwórnię, przez swój management?

Manager to człowiek, kótry zawsze będzie Cię namawiał do nagrania kolejnej płyty. Ale żadna płyta nie zostanie wydana, jeśli nie powstaną na nią utwory, nikt nie jest w stanie zmusić mnie do pisania muzyki, jeśli czuję potrzebę pisania, to piszę, w innym wypadku tego nie robię. Zatem nie można powiedzieć, by ktoś mnie wykorzystywał. Choć w jednym punkcie być może do czegoś takiego doszło. Chodzi o mini album "Crowning Of Atlantis". To znaczy dla mnie zawsze był to mini album, jest to mini album i zawsze mini albumem to wydawnictwo będzie. Miałem cztery utwory, które pierwotnie miały być wykorzystane na tej płytce, potem wytwórnia poprosiła o jakieś dodatkowe nagrania koncertowe, ja rozumiałem, że miały to być ekstra kawałki na wersji digi, jakimś limitowanym wydaniu czy czymś w tym rodzaju. Dostali zatem kilka numerów plus cover Manowar, razem zatem mamy dziesięć kawałków. I faktycznie, numery te zostały wykorzystane na wersji digi pack, mamy zatem dużą płytę, której nie chcieliśmy mieć. Kiedy jednak popatrzę na to z perspektywy wydawcy to rozumiem, że koszta wydania mini albumu są dokładnie takie same jak koszta wydania dużej płyty. Wydaje mi się także, że gdybym był fanem Therion to wolałbym kupić album zawierający dziesięć utworów, niż płytkę z czterema, czy pięcioma kompozycjami.

Tytuł ostatniej płyty Therion "Deggial" w wolnym tłumaczeniu oznacza chrześcijańskiego Antychrysta, a dokładniej rzecz biorąc kogoś, z kogo przyjściem następuje koniec boga... ja wiem, że jest to bardzo naciągane porównanie, ale najłatwiej własnie w ten sposób przybliżyć znaczenie tego słowa...

Oczywiście masz rację, jednak w przypadku religii chrześcijańskiej wszystko jest proste, wszystko jest albo białe, albo czarne. Zatem Antychryst jest czarny, a Bóg jest biały. Antychryst jest synem Szatana, czyli jest zły, jest przeciwieństwem dobroci Boga. Tymczasem w arabskich, a także w judaiskich mitach i legendach pojawia się antymesjasz o imieniu Deggial. Ale jego pojawienie nie oznacza zmiany koloru z białego na czarny, nie oznacza, że oto zło zapanuje nad światem. Deggial jest bardzo Nietzsche`owski. Oto Bóg umiera, człowiek zostaje bogiem, Deggial jest prawie ateistyczny, Bóg umiera, Bóg nie istnieje, a skoro Boga nie ma, nie ma i Szatana, nie ma miejsca na tak prosty i bezużyteczny podział - dobro i zło to czysta teoria. Deggial kumuluje w sobie jedno i drugie, i wszystko co pomiędzy, i wszystko co poza... Pomysł na wykorzystanie takie właśnie tytułu miałem już od jakiegoś czasu, dopiero teraz udało mi się go jednak zrealizować.

Z tego co wiem, idea Deggial nie do końca oddaje Twój światopogląd...

Do pewnego stopnia zgadzam się z tym co pisał Nietzsche, nie jestem jednak zupełnie ateistą... zresztą Arabowie wyszli z taką koncepcją tysiące lat przed Nietzschem... generalnie jednak jest to ciekawy koncept na tytuł płyty, niekoniecznie musi odzwierciedlać, moje wierzenia, moją filozofię, na temat której, pozwól, porozmawiamy innym razem...

Rozmawiał Tomasz Franczak
Mystic Art 10/11 2000

Podziękowania dla Michała "Eryka" Golczyka za podesłanie skanów!

-