Mitologia nordycka wg. Tadeusza Margula
Posted by Thor on September 02 2007 11:47:49

Bo gdy nie było jeszcze ani morza, ani wiatru, ani ziemi w dole, a nieba w górze, na północy powstała już kraina Nilfhajm, mroczna, zasnuta lodowatymi mgłami. Tymczasem w południowej stronie rozciągał się kraj równie nieprzystepnego i niegościnnego kontrastu. Niegasnące łuny biły nad ognistym Muspelhejmem. Sprawował tu swe rządu złowrogi Surt z płonącym mieczem w prawicy. To ten sam mocarz, który przybędzie kiedyś, aby położyć kres panowaniu bogów. Nie było łagodnego przejścia pomiędzy tym lodem, a żarem. Te dwie, tak odmienne krainy dzieliła bezdenna przepaść Ginnungagap, ziejąca pustką. Do tej przepaści spływały prarzeki Nilfhajmu, lecz nim zdążyły donieść swe wody do tego naturalnego wodospadu, mróz ścinał ich powierzchnię w lodowate bryły. Z nieustającym nigdy ponurym grzmotem padały one w niezgłębioną otchłań. Mrok, psutka, rozjaśnione jedynie ognistymi odblaskami załamująych się na ostrych krawędziach lodu żarów Muspelhajmu - oto surowy i groźny krajobraz początków świata. Ale powiał gorący wiatr z południa, sypiąc rozpalone iskry. Poczęły się topić zwały lodu i spływać brzemiennymi kroplami. Buchnęły w górę siwe opary i warstwa za warstwą zaczęły osadzać się na szron i kropliste odpryski na ścianach niezgłębionej przepaści Ginnungagapu. Powoli z tych ściętych lodem kropli i szronu poczęły się formować zarysy jakiejś kolosalnej postaci. To był pierwszy z szronowych olbrzymów, pogrążony w głębokim śnie Ymir. Zlewało się obfitym potem cielsko giganta i oto spod pachy narodziła mi się para potomków, a spomiędzy nóg założyciel licznego rodu szronowych gigantów. Tak samo jak ojciec będzie nosił imię Ymir. Ciężkie krople z wciąż topniejącego lodu spływały dalej i narodziła się z nich ogromna krowa Audumla. Z jej nabrzmiałych wymion spłynęły cztery rzeki mleka na pokarm dla Ymira. Pochyliła Audumla wielki łeb i poczęła zlizywać osad soli ze szronu i kamieni. Pod ciepłym dotknięciem jej jęzora kamień zaczął stopniowo nabierać życia i po trzech dniach przybrał ludzkie kształty. 

Tak oto narodził się piękny i mocarny Buri, który bez udziału niewiasty zdołał z czasem dać życie synowi Borrowi. Ten poślubił dziewicę z rozmnożonego już licznie rodu szronowych olbrzymów, tego samego, któy począł się pod pachami starszego Ymira. Ze związku z olbrzymką urodziło się trzech synów: Odin, Wili i We, młodzieńców obdarzonych boską urodą i siłą. Losy dwóch młodszych synów Borra zatarły się w mroku niepamięci, tylko jedna saga wzmiankuje, że zastępowali oni kiedyś starszego brata w sprawowaniu władzy podczas jego nieobecności i na ten czas poślubił królową Fryg. Odinowi natomiast przeznaczonym było stać się najwyższym władcą nieba i ziemi. Nieposkromiona żądza panowania pchnęła trzech braci, synów Borrowych, do mordu na nieruchawym, gigantycznym Ymirze. Z przeciętych żył buchnęło tyle krwi, że w jej potokach potonęli wszyscy szronowi olbrzymowie prócz jednego tylko wnuka starego Ymira; udało mu się wraz z rodziną schronić w porę do łodzi. W ten sposób uchronił ród przed zagładą. Ale Odin, Wili i We umieli nie tylko niszczyć, potrafili też tworzyć. Ogromnym odwłokiem potwora wypełnili dno przepaści Ginnungagap. "Z ciała Ymira powstałą ziemia, z krwi - szumiące morze, Góry z jego kości, drzewa z owłosienia, a z czerpca połyskliwy dach niebieski". Ukształtowała się w ten sposób wypukła tarcza ziemi, oblana ze wszystkich stron morzem, ponad którym osiedlili się ocalali olbrzymowie. Na samym środku ziemi - cielska Ymirowego - pobudowali bogowie Odin, Will i We Środkowe Grodzisko, Midgard, na przyszłe mieszkanie dla ludzi. Otoczyli je wyniosłym wałem z rzęs olbrzyma. Mózg Ymira cisnęli wysoko w powietrze, aż zakłębiło się szarymi, ciężkimi chmurami. Wciąż jednak było ciemno i ponuro. I na ten kłopot znaleźli bogowie radę. Pełno przecież żaru i ognia w czeluściach Muspehajmu. Sięgnęli tam i z iskier ukuli gwiazdy, słońce i księżyc. Dostojnie krążą one odtąd po sklepieniu niebieskim, lecz w każdej chwili narażone są na śmiertelne niebezpieczeństwo. Za słońcem ugania się straszliwy wilk i chociaż zdobycz umyka mu chyżo, padnie jednak w końcu jego ofiarą. Onne wilczysko uparcie ściga księżyc i czasem udaje się mu go doścignąć. Całe niebo broczy wtedy krwią nazywaną zorzą polarną. Po bezludnej ziemi przechadzali się bogowie w blasku słońca. Było ich już teraz znacznie więcej. Niektórzy spośród nich wywodzili swój ród od szronowcyh olbrzymów. Wymieńmy spośród nich przebiegłego Lokiego, straszliwego Henira czy odważnego Tyra. Innym dał życie Odin. W rzędzie jego potomków obok mocarnego Thora stał przepiękny Balder, ukochanie wszystkiego, co żyje na ziemi, i mimowolny bratobójca ślepy Hed, i bohaterowie przyszłej epoki, Widar i Wali. Wciąż jednak brakowało ludzi. Przybył kiedyś Odin, król bogów, w towarzystwie Lokiego i Henira nad morski brzeg i ujrzał tam dwa pnie, jeden jesionowy, a drugi olchowy. Trzej bogowie postanowili zgodnie uczynić z pni stworzenia podobne kształtem do olbrzymów, lecz mniejsze wzrostem, czyli po prostu - ludzi. "Ale nie mieli oni ni dechu, ni duszy; Ni ruchu, nic ciepła, ni błysku kolorów; Tchnienie dał Odin, Henir dał ducha, Loki zaś ciepło i błyszczące barwy.". Nowy ród miał zaludnić Midgard. Mężczyznę nazwali Jesionem, a niewiastę Olchą na pamiątkę ich pochodzenia z pni tych drzew. Niektórzy poeci utrzymywali jednak, że dzieła stworzenia ludzi dokonał Odin, nie z tymi bogami, ale z dwójką rodzonych braci, Willim i We. Oto w prochu ziemskim , w odwłoku Ymira, zalęgło się mnóstwo robactwa, żyjącego tam w mroku i nieopisanym zaduchu. Ulitowali się bogowie nad tak nędzną wegetacją robaków i udzielili im ludzkich kształtów i mądrości. 

Tak powstał sławny ród karłów, chroniących się przed zabójczym dla nich światłem w pieczarach i rozpadlinach skalnych. Były to znane skandynawskie trolle, koboldy, elfy, które potrafiły się wcisnąć i do naszej polskiej bajki pod postacią dobrotliwych, usłużnych krasnoludków. Strzegą one pod powierzchnią ziemi złota i srebra, a z tych szlachetnych kruszców potrafią jak bogowie wykuwać misterne dzieła, obdarzone często cudownymi właściwościami. Z ich pracowitych chociaż drobnych dłoni wyjdzie niejeden bezcenny klejnot, narzędzie czy oręż, odznaka i chluba bogów. Gdy tak w mrokach podziemia kryją się zapobiegliwe karły, tam, w górze wznosi się sklepienie niebieskie wsparte na gigantycznym, wiecznie zielonym jesionie - Ygdrasillu. Nazwa jego znaczy dosłownie: Rumak Odina, bowiem sam król bogów powiesił się na jego targanych wichrem konarach na długie dziewięć dni i zranił się w dodatku własną dzidą, aby tą samoudręką zarobić sobie na pozyskanie wiedzy magicznej i czarodziejskich liter - run. Ygdrassil nie ma sobie równego na całym świecie. Górne jego konary podpierają niebiosa. Jeden z trzech korzeni sięga czeluści piekielnych Helu, drugi - państwa szronowych olbrzymów, trzeci - świata ludzi. Na gałęzi Ydgrasilla siedzi przemądry orzeł, a pomiędzy jego oczyma tuli się jastrząb. Po konarach uwija się zwinna wiewiórka, przenosząc niestrudzenie słowa kłótni od orła w górze do podgryzającego korzeń węża hen w dole i z powrotem. Gadzina nie przerywa ani na chwilę swej niszczycielskiej działalności, a pomaga mu w tym stado jemu podobnych potworów. Po gałęziach jesionu grasują cztery jelenie, obgryzające młode pędy. Jednak mocarny Ydgrasill nic sobie nie robi ze szkodników, trwa dalej i przetrwa nawet koniec świata, Ragnarek. U stóp drugiego korzenia, tryska źródło mądrości. Bez wahania poświęcił Odin jedno swe boskie oko, aby móc się napić z tej krynicy wiedzy. Przy trzecim korzeniu rozlewa swe wody źródło przeznaczenia. Odbijają się w jego tafli wysmukłe sylwetki dwóch łabędzi i trzech tajemniczych Norn, dawczyń ludzkiego losu. One to właśnie czerpią świętą wodę źródlaną i podlewają jesion, aby mógł trwać mimo wysiłków złośliwego węża obgryzającego korzeń i czterech jeleni objadających nieustannie młode gałązki. W cieni tego niezwykłego jesionu zasiadają codziennie bogowie, aby odprawiać swe narady. Nie było to wszakże wystarczające schronienie dla rodziny bogów, na których czele stał Odin, zwanej rodziną Asów (byli też bogowie innego pochodzenia, zwani Wanami, o czym niżej). Jako godną boskich istot siedzibę postanowili Asowie wznieść wyniosłe Grodzisko Asgard. Zabezpieczy ono od groźnych szronowych olbrzymów i od nie mniej niebezpiecznych górskich olbrzymów. 

Jak na zawołanie zjawił się tajemniczy czarny wielkolud i zaofiarował swe budowlane usługi. Obiecał solennie wznieść gród niedostępny dla zakusów olbrzymów, w zamian jednak żądał najpiękniejszej z bogiń, opiekunki miłości Freji, a ponadto domagał się jeszcze w nagrodę słońca i księżyca. Asowie zgodzili się ostatecznie na tak wygórowaną zapłatę pod warunkiem, że olbrzym dokona swej pracy przez zimę przed nadejściem lata i nie użyje do pomocy nikogo oprócz swego silnego rumaka. Nadzór nad robotą powierzono najsprytniejszemu Lokiemu. Zgromadzenie bogów rozeszło się w przekonaniu, że czarny olbrzym na pewno nie zdoła wywiązać się terminowo z tak trudnego zadania. Jakie było ich zdumienie połączone z przerażeniem, gdy ostatniego zimowego dnia ujrzeli wznoszące się dumnie w górę wyniosłe mury twierdzy. Brakowało jedynie bramy do kompletnego wykończenia dzieła. Należało tedy wkrótce zapałacić ogromny haracz: oddać piękną Freję i utracić światło słońca i blask księżyca. Jakże smutno by było na świecie pozbawionym promieni tych świateł niebieskich. Jakże obyliby się bez najurodziwszej z bogiń, opiekunki zarówno zakochanych, jak i poległych w boju rycerzy. I wówczas to Loki dowiódł, że nie darmo zasłużył sobie na miano najchytrzejszego z bogów. Doradził Asom pewne sprytne wyjście z trudnego położenia bez zrywania wiążącej obie strony ugody. Oto przedzierzgnął się Loki w dorodną klacz i począł namiętnym rżeniem wabić rumaka budowniczego. Rozerwał ogier uprząż i pomknął w las śladem uchodzącej kleczy. Daremnie przez całą noc szukał go właściciel po najmroczniejszych zakątkach puszczy, po najdzikszych uroczyskach. Doczekał się tylko tego, że rozbłysł ranek pierwszego dnia wiosny, a budowa pozostała niedokończona. Uniesiony słusznym gniewem olbrzym przybrał groźną postawę, lecz bogowie dodając morderstwo do przebiegłości pozbawili go życia. Tymczasem klacz urodziła ośmonożnego źrebaka Slejpnira, który miał się stać nieodstępnym wierzchowcem Odina. Każdy bowiem z Asów miał rumaka o znaczącym imieniu, podobnie jak dźwięcznoimienny miecz czy też inny talizman. Nadawanie imion różnym sprzętom i przedmiotom użytkowym należało do stałych obrzędów skandynawskich bogów. Wykonawcą tych wszystkich metalowych ozdób, przyborów i zbroi był ród karli, zamieszkujący podziemne pieczary i szczeliny. Najcenniejsze ich wytwory powstały w dość przypadkowy sposób, a wszystko zaczęło się od niemądrego figla Lokiego. Przez prostą złośliwość, ściął Loki bujne wosy zalotnej małżonce boga burzy Thora, Sif. Uczynił to tak zręcznie, iż poszkodowana nie od razu spostrzegła, jak została oszpecona. Obrażony mąż rozkazał winowajcy wystarać się jak najprędzej o nowe włosy, tym razem ze szczerego złota. Z groźnym Thorem, synem Odina, nie było żartów, więc nie zwlekając pospieszył Loki w mroczne zakątki, kędy się kryły przed światłością słońca pracowite karły. Bóg zwrócił się najpierw do znakomitego karła - kowala i zamówił dzidę, okręt i owe złociste włosy dla Sif. Po ukończeniu dzieła spryciarz założył się o własną głowę, iż mistrz nie wykona już nic doskonalszego i nie przewyższy kunsztem swego ostatniego wyczynu. Wyzwany kowal rzucił ponownie w piec złoto i powierzywszy bratu dęcie w miechy, opuścił kuźnię. Dął brat wytrwale, chociaż go mucha cięła boleśnie w rękę. Po powrocie kowal wyjął z pieca dzika o najeżonej złotej sierści. Znowu dorzucił majster złota i znowu zostawił brata przy miechach. I podobnie jak poprzednio, mucha ucięła pomocnika tym razem w szyję, ale ten nie porzucił pracy. Tym razem wyjęto z pieca czarodziejski pierścień. Gdy po raz trzeci sytuacja powtórzyła się dokładnie i mucha ugryzła brata w powiekę, tak boleśnie, że aż krople krwi zaćmiły mu wzrok, obu braci czekała sowita zapłata za wytrwałość. Kowal wydobył z pieca młot - druzgotacz Mielnir i z tym okazałym łupem pospieszono do Asgardu. W siedzibie bogów nastąpiła prezentacja wykonanych przez karły skarbów. 

Najpierw Loki pokazał obstalowane przez siebie wyroby. Błysnęły w słońcu szczerozłote włosy dla poszkodowanej małżonki Thora, Sif, zalśniła przeznaczona dla Odina a raniąca niechybnie za każdym razem dzida, ukazał się w pełnej krasie okręt Skidbladnir, co nie kierowany potrafił płynąć do celu, a chociaż może pomieścić wszystkich bogów na swym pokładzie, daje się też złożyć do kieszonkowych rozmiarów. Cudowny to okręt, choć nie mierzyć mu się z ponurym Naglafarem, zbudowanym z paznokci zmarłych. Przypadł on w udziale Frejowi. Loki był już pewien, iż wobec nieprześcignionej doskonałości tych dzieł uda mu się bezkarnie wyłudzić od karła i trzy następne, jak to wynikało z umowy. Ale oto karzeł rozłożył nowe wytwory swego brata. Dostał się Odinowi pierścień Draupnir, któy co dziewiątą noc wytwarza sam z siebie osiem podobnych, Frejowi, synowi Nierda, dostał się złoty dzik. Mknął on z równą koniowi szybkością po wodzie i w powietrzu, tak w dzień jak i w nocy, a jego złocista szczecina na karku rozświetlała blaskiem największe ciemności. Wydobył w końcu karzeł dar najcenniejszy - młot Mielnir dla Thora. Zdruzgotawszy głowy olbrzymów sam młot powracał do rąk swego pana. W razie potrzeby można go było złożyć do rozmiarów chustki, zupełnie podobnie jak okręt Skidbladnir. Z zachwytem ujął Thor nowy oręż i nie rozstawał się z nim odtąd nigdy. Raz tylko, dosłownie raz, jak to podaje jedna z pieśni "Eddy poetyckiej", wykradł Mielnira Thorowi jeden z olbrzymów i zakopał w głębi ziemi, żądając za zwrot okupu w postaci samej Freji. Zrozpaczony Thor posłuchał mądrej rady boga Hajmdala, która brzmiała: "Przystroimy Thora w welon oblubienicy. Niech wdzieje szeroki naszyjnik Freji. Wręczcie mu pierścień z brzęczącym kluczykiem. Niech szata niewieścia skryje mu kolana. Ozdobcie mu piersci wielkimi głazami, a głowę uwieńczcie kunsztowną ozdobą". Jako oblubienica Freja udał się Thor do pałacu zakochanego olbrzyma. Tu jednym ciosem udało mu się pozbawić go życia i odebrać utracony młot - druzgotacz. Wszyscy Asowie z niekłamanym zachwytem oglądali nowe i stare dzieła biegłego karła kowala. Największy entuzjazm obudził wśród nich młot Mielnir. Uznali tedy jednogłośnie, że karzeł przewyższył samego siebie w swych ostatnich wytworach i że loki przegrał zakład. Oczywiście nie kwapił się chytry bóg z oddaniem własnej głowy pod topór katowski i proponował hojny okup pieniężny. Karzeł domagał się jednak niewzruszenie swej własności. Tylko dzięki cudownemu obuwiu udało się Lokiemu wymykać pościgowi zarówno w wodzie jak i w powietrzu. na prośbę karła, Thor przytrzymał uciekiniera. Loki, przyparty do muru opatrznością, wysilił cały swój dowcip, aby salwować się z tej niemiłej przygody. Począł kwestionować prawo karła kowala do swej szyi, chociaż głowa należała mu się w myśl umowy. Skończyły się targi na tym, że rozgniewany wierzyciel zasznurował szydłem wiarołomne usta Lokiego. Musiał jednak powrócić z gołymi rękoma do swej mrocznej jaskini. Bóg-oszust wykupił się z przyjętych zobowiązań. Takie o to podstępy stały się zapłatą za nieoceniony oręż młot - druzgotacz Mielnir, przyszłą niepokonaną broń w walce bogów z wrogimi im szronowymi i górskimi olbrzymami. Nie tylko olbrzymowie zagrażali panowaniu boskiego rodu Asów. Mieli oni i innych wrogów, jak na ironię jednego ze swoich potomków, znanego z przewrotności i złośliwości Lokiego. 

Zdradzał on zakochaną w nim bez pamięci piękną małżonkę Sigyn z przerażającą samym swym imieniem olbrzymką Angroda, co znaczy: Przynoszącą nieszczęście. W ponurej krainie olbrzymów zrodziła mu ona trójkę tak straszliwych potworów, jakie tylko mogą się zjawić w koszmarnych snach. Był to krwiożerczy wilk Fenrir, olbrzymi wąż Midgardu i przerażająca Hel, uosobienie śmierci. Na wieść o tych złowieszczych narodzinach blady strach padł na oblicza dumnych niebian i widmo zagłady zajrzało im w oczy. Trzeba było natychmiast jakoś przeciwdziałać złu. Aby odwlec godzinę klęski, rzucili węża w opasający ziemię ocean, wtrącili Hel w lodowe mroki Nilfhajmu, by tam pilnowała zmarłych, i postanowili unieszkodliwić Fenrira. To ostatnie zadanie nie było proste. Była to tak groźna bestia, iż ze wszystkich bogów jeden tylko Tyr miał dość odwagi, by podawać mu jadło. Nie raz i nie dwa próbowali Asowie skrępować swego nieposkromionego wychowanka, ale za każdym razem wilczysko zrywało więzy bez najmniejszego trudu, jakby kpiąc z wysiłku bogów. Tylko czary mogły tu być pomocne. Rozkazali czarnym karłom skręcić łańcuch z odgłosu kociego skradania się, z niewieściej brody, z niedźwiedziego ścięgna, z korzenia skały, tchu rybiego i ptasich wymiotów. Tak przyrządzona mikstura miała obezwładnić Fenrira. Wyprowadzono złego wilka na bezludną wysepkę i tam zaproponowano mu podstępnie, by dla zabawy dał się skrępować niewinnym z wyglądu postronkiem. Fenrir nie był jednak tak głupi i odpowiedział, że zgodzi się na propozycję jedynie wówczas, gdy ktoryś z bogów w dowód szczerości będzie trzymał cały czas swoją rękę w jego rozwartej paszczęce. Spojrzeli po sobie Asowie w zakłopotaniu. Nikt nie kwapił się na takie czyste szaleństwo. Każdemu żal pozbawić się prawicy, tak nieodzownej we władaniu mieczem. Nagle wystąpił nieustraszony bóg wojny Tyr i bez wahania włożył dłoń w pysk potwora. W jednej chwili zacisnęły się więzy. Fenrir stracił wolność, a bohaterski Tyr prawą rękę. Rzucało się wściekłe wilczysko, pragnąć uwolnić się z pęt. Te jednak miały to do siebie, że im bardziej się szarpało, tym mocniej się zaciskały. Śmieli się serdecznie bogowie, wszyscy prócz Tyra. Temu daleko było do wesołości po stracie prawicy. Przywiązano sznur do kamienia i puszczono w głąb ziemi. W rozwartą w bezsilnym gniewie paszczękę wbito miecz aż po rękojeść. Wydał Fenrir przejmujący ryk bólu i począł toczyć pianą. Dziw, że nie uśmiercili Asowie strasznego jeńca. Mogliby to uczynić bez przeszkód, ale dziwne jakieś poczucie honoru nie pozwalało im na ten czyn. Nurtowało ich przeczucie, że los wyznaczył Fenrirowi wielkie zadanie w godzinie Ragnareku, Zmierzchu Bogów, i nie wolno im krzyżować planów niebłaganego fatum. Ogromny wąż z Midgardu (Jormunand), brat Fenrira, zrodzony jak i on z Lokiego i olbrzymki Angrbody, czyli Przynoszącej nieszczęście, opasał gigantycznym pierścieniem całą ziemię, uchwyciwszy w paszczę koniec własnego ogona. Kiedy tylko drgnął, całe morze poczynało falować, kiedy tylko się poruszył, zrywały się wściekłe sztromy. Jeden z najdzielniejszych bogów, władca burz Thor, chciał uwolnić świat raz na zawsze od groźnego potwora. Przybył on kiedyś w odwiedziny do olbrzyma Hymira, wysłany przez radę bogów po wielką kadź do piwa, ulubionego trunku na ucztach w Asgardzie. Wielkolud zahartowany w morkich połowach wyzwał Thora na pojedynek w rybołóstwie. W odpowiedzi Thor jednym zamachem odciął głowę największemu rybakowi z całego stada Hymira, osadził ją ak przynętę na ogromnej wędce i skoczywszy do łodzi chwycił z całych sił za wiosła. Tak dzielnie nimi poruszał, że pomimo protestów przestraszonego nie na żarty Hamira znaleźli się wkrótce na pełnym morzu. "Potężny Hymir wyciągnął wędką za jednym zamachem dwa wieloryby". Z kolei Thor zarzucił swoją przynętę na okołoziemskiego węża Midgardu. Gadzina pochwyciła w paszczę byczą głowę i w tejże chwili ostre haki dzidy wbiły się w jej gardziel. Zamiotał się wielki wąż, aż morze wzburzyło się do samego dna, a fale z rykiem runęły na wybrzeże. Thor wyciągnął liną głowę potwora nad powierzchnię wody, a tak przy tym mocno zaparł się stopami o spód łodzi, że aż pękły deski i nogi Asa dosięgły morskiego dna. Wywiązał się niezwykły pojedynek. 

Dwaj przeciwnicy, bóg i wąż, spojrzeli sobie twarzą w twarz. Jeden przerażał sraszliwym wzrokiem, drugi pluł trującym jadem. Skęgnął Thor po swój niezawodny młot - druzgotacz Mielnir i byłby położył kres życiu okołoziemskiego potwora, gdyby tchórzem podszyty Henrir nie przeciął liny i nie uwolnił węża. Rzucił swym młotem Thor za zbiegiem, lecz zdołały już zawrzeć się za nim morskie odmęty. Oręż chybiwszy celu powrócił, jak to miał w zwyczaju, do ręki swego pana. Strachliwy Hymir dostał pięścią w ucho i runął do wody, a zagniewany Thor ruszył do brzegu krocząc nogami po morskim dnie. Aby znaleźć zapomnienie po świeżej klęsce, postanowił Thor puścić się w podróż do kraju olbrzymów. Ruchliwy Loki chętnie ofiarował mu się za towarzysza. Pojechał bóg burz na wozie zaprzężonym w dwa kozły. Podczas noclegu w chłopskiej chacie Thor zabił oba kozły na wieczerzę i pożywał ją wraz z Lokim, gospodarzem, gospodynią i ich dwojgiem dzieci. Synowi wieśniaka tak smakowała ta boska uczta, że niesyty mięsiwa przeżarł jeszcze kość, aby się dobrać do szpiku. Pozostałe po uczcie gnaty owinął Thor starannie skórą. Rankiem, jak zwykle, oba kozły zerwały znów się żywe i całe, lecz jeden z nich utykał na tylną nogę, tam właśnie, gdzie żarłoczny chłopak przeciął mu kość. Już łupem zemsty bożej miała paść wieśniacza zagroda, gdy prośby ojca i łzy matki zmiękczyły serce boga burz. W zamian za kozły zbrał w podróż ich syna i córkę. Szybkonogi wyrostek nióśł tłumoki wędrowców. Ucieszyli się wszyscy czworo, gdy pośród niedostępnych puszcz znaleźli wieczorem obszerne domostwo. Była to dziwna budowla bez jednej z czterech ścian. W nocy wstrząsnął taki łoskot i drżenie ziemi, że przestraszeni czekali do świtu. Rankiem wszystko się wyjaśniło; to nie było trzęsienie ziemi, to chrapał olbrzym, w którego rękawicy spędzili noc. Olbrzym okazał się poczciwcem i ofiarował się z pomocą przy niesieniu prowiantu. Wieczorem zapadł jednak szybko w głęboki sen, a tu tymczasem towarzystwo nie mogło rozsupłać sznurów, zawiązanych na tobołku przez ogromnego tragarza. I pomyśleć jakim gigantem był usłużny olbrzym, skoro pierwszy cios Mielnirem wziął za dotknięcie listka, drugi cios za uderzenie żołędzia dębowego, a trzeci zaś za muśnięcie garstki mchu. Dopiero wtedy przerwał na dobre potężne chrapanie. Po przebudzeniu odradzał podróżnikom dlaszej drogi, grożąć spotkaniem z jeszcze większymi niż on gigantami, ale wobec natarczywości Thora wskazał mu drogę do króla Utgardu, zwanego tak samo jak Loki z Asgardu, Lokim. Niedługo przed wędrowcami wyrosły tak wysokie mury Utgardu, że aby ujrzeć ich szczyt trzeba było aż tyłem głowy dotknąć pleców. Przybysze musieli prześlizgnąć się pomiędzy prętami mocarnej kraty. W sali w otoczeniu licznego orszaku siedział na tronie władca Loki z Utgardu. Z trudem dostrzegł on drobne figurki gości i lekceważąco zapytał, czy podejmą się współzawodnictwa z którymś z jego poddanych. Wyrwał się pierwszy Loki z gromadki Thora do zawodów o szybkość w jedzeniu. Wniesiono ogromny ceber napełniony mięsiwem. Z jednej strony miał jeść Loki z Asgardu, z drugiej - współzawodnik z Utgardu. Obaj zajadali tak żwawo, że rychło się spotkali pośrodku naczynia. Ale Loki Thorowy spożywał jedynie mięso, podczas gdy przeciwnik rónież i kości, a nawet pochłonął żałocznie kawał cebra. Trzeba było się przyznać do przegranej. W drugim pojedynku na biegi znów musiał ulec zawodnik Thora. Dla ratowania więc zagrożonego honoru wystąpił w szranki sam Thor w konkurencji szybkiego picia. Przyniesiono mu róg tak wielki, że nie można było dojrzeć dna. Zaczerpnął bóg potężnie po trzykroć napoju, ale powierzchnia ledwie zafalowała. Szyderstwo władcy Utgardu było odpowiedzią na przegraną Thora i zarazem propozycją przybysz poniósł chociaż kota do góry. I Thorowi udało się ledwie z najwyższym wysiłkiem podnieść jedną z łap stalowoszarego zwierzęcia. Ujrzał teraz bóg burz, że kot jest wielki, a on mały i do tego słaby. Pragnął zmyć swą hańbę nowym pojedynkiem, ale o dziwo, musiał ulec natarciu staruchy, mamki królewskiej. 

Dopiero nazajutrz po uczcie dowiedział się Thor z ust Lokiego z Utgardu całej prawdy. Oto nie stracił swej niezwyciężonej siły, lecz jedynie uległ czarom. To sam Loki z Utgardu wyszedł na spotkanie wędrowców i to on zaczarował wiązania Thorowego tłumoka. On też zabezpieczył swą głowę skałami, w których ciosy Mielnira wyrządziły ogromne szczerby. Loki z Asgardu uległ przeciwnikowi, bowiem był to wszystkopożerający ogień, a wieśniak chciał na próżno przegonić chyżą myśl. Jakże mógł opróżnić róg, którego koniec połączono z morskimi głębinami? I tak wypił bardzo wiele. To nie swawolnego kota, lecz Midgardowego węża wzniósł Thor ku górze. W istocie podniósł go tak wysoko, że potwór ledwo głową i końcem ogona trzymał się ziemi. Każdy też musiał ulec niańce-starości, której przecież zwyciężyć nie sposób. Chwycił bóg swój młot-druzgotacz, pragnąc ukarać śmiercią zuchwalca, ale ten nagle się rozpłynął. A i zaczarowany Utgard zniknął z powierzchni ziemi. Na miejscu miasta pozostała jedynie trawa. Jak niepyszny musiał bóg burzy Thor powrócić do swych boskich siedzib. Trafił właśnie na moment podniosłych uroczystości pojednania. Od dawna bowiem toczyły się zażarte spory pomiędzy wojowniczym, rycerskim boskim rodem Asów, a łagodnymi, rolniczymi i pasterskimi boskimi Wanami, którzy reprezentowali dawną spokojną religię wieśniaków. Wina za początek długotrwałego konfliktu obciążała wyłącznie Asów. A było to tak. Oto pewnego dnia odwiedziła Asów w Asgardzie jedna z bogiń Wanów, znająca się na sztuce czarodziejskiej. Niegościnni wojownicy obrzucili ją gradem dzid i, nie dość na tym, trzykrotnie - na szczęście bezskutecznie - usiłowali spalić bezbronną niewiastę. Nie dziw, że za tak zmaltretowaną rodaczką ujęli się wszyscy jej pobratańcy Wanowie. I oto teraz wreszcie doszło do porozumienia pomiędzy dwoma boskimi rodami. Wymieniono między sobą zakładników: Asowie dali Fenrira i Mimira, Wanowie - boga wiatru Njerda z dziećmi Freją i Frejerem. Przyniesiono wielkie naczynie i wszyscy niebianie kolejno napluli do niego na znak pojednania. Ze zmieszanej śliny ulepili człowieka imieniem Kwasir. Był on niebywale mądry, nie było pytania, na które nie znałby właściwej odpowiedzi. Nie cieszył się wszelako przywilejem nieśmiertelności. Mędrzec podróżował i nauczał ludzi, lecz cała jego rozległa wiedza nie uchroniła go od zguby. Dwa karły zwabiły go w zasadzkę i zdradziecko pozbawiły żywota. Krew ofiary zebrały do trzech naczyń i rozcieńczywszy miodem przyrządziły zeń cudowny napój. Kto go skosztuje, tego udziałem staje się mądrość i poetycki talent. Niedługo cieszyli się mordercy swym eliksirem. Zabrał im go olbrzym Suttung i ukrył w niedostępnym miejscu pod strażą córki. Ale wieść o oszałamiającym napoju rozeszła się szeroko po Asgardzie. Nie dawała ona spokoju samemu panu bogów, Odinowi. Postanowił przejąć w swe władanie krew stworzonego ze ślny bogów Kwasira. Podstępnie udało mu się pozyskać pomoc Suttungowego brata i przewiercić z jego pomocą na wskroś skałę, za którą niewinna dziewczyna strzegła cudownego napoju. Jak wąż wślizgnął się przez przewiercony tunel. Bez trudu uwiódł naiwną dziewczynę i za każdą spędzoną z nią noc wyłudził jedną kadź cudownego napoju mądrości i wieszczego talentu. Wybrawszy w ten sposób cały napój przybrał postać orła, rozwinął skrzydła i pomknął ku Asgardowi. Odkrył Suttung kradzież i puścił się w pogoń. Ciężko było lecieć bogowi z obciążonym napojem żołądkiem, toteż przy murach Asgardu poszkodowany dopadł uciekiniera. Szczęściem zapobiegliwi bogowie już czekali w pogotowiu. Wynieśli wszystkie naczynia, jakie były w całym mieście, a Odin nie zwalniając lotu zlewał do nich dziobem cenną zawartość żołądka. Na widok nadlatującego Suttunga wypuścił ostatek płynu drugą stroną. Stąd napój dla marnych wierszokletów. Czysty Miód Skaldów, wylany przez dziób, stał się natchnieniem bogów i ziemskich poetów. Poeci skandynawscy lubili opiewać pod mroźnym niebem swej ojczyzny surowe, niby odlane ze stali, postacie bojowników, nie znających lęku ni litości. 

Połowa "Eddy poetyckiej" opiewa bohaterów i zwie się pieśniami o bohaterach. Najwięcej tych pieśni ułożyli na cześć najwaleczniejszego z walecznych, Sigurda, syna Sigmunda. Młody Sigurd po śmierci zabitego w walce ojca dostał się pod opiekę chytrego karła Regina. Wychowawca wtajemniczył go, w jaki sposób ród karli otrzymał złoto od bogów, o czym długo i zawile opowiada "Edda poetycka". Złoto najpierw zostało napiętnowane przekleństwem przez jedną z ofiar bratobójczej walki o bezcenny skarb. Zwierzył się też mu, że obecny posiadacz skarbu strzeże go w głębi niedostępnej kniei, przybrawszy się na kształty okropnego smoka Fafnira. Nieustraszony Sigurd zapragnął gorąco zagarnąć przedmiot tylu walk i tylu zabiegów. Ruszył tedy w głębie puszczy, zabił smoka nie lękając się śmiercionośnego jadu. Teraz bez trudu zabrał wszystkie skarby ukryte w legowisku potwora i rozpłatawszy pierś pokonanego przeciwnika wyrwał mu serce. Upiekł je zaraz na ogniu, a kiedy skosztował, przekonał się, że stała się dlań zrozumiała mowa wszelkich ptaków. Skrzydlaci śpiewacy oddali mu od razu wielką przysługę: ostrzegli przed zdradzieckim Reginem, który umyślnie wyprawił go w tak długą i pełną niebezpieczeństw drogę, aby sam mógł potem zagarnąć jej plon. Sigurd przeszył mieczem podstępnego opiekuna i jako posiadacz skarbów puścił się na poszukiwanie dalszych przygód, nieświadom ciążącego nad nim niebezpieczeństwa. Pewnego razu ujrzał na górze bijący aż pod niebiosa ogień i blask. Nieustraszenie przebył płomienną zaporę i oto dostrzegł uśpionego rycerza w połyskliwej zbroi. Rozerwał blachy, a pod nimi, o dziwo, ujrzał dziewczynę. Była to Brunhilda, jedna z Walkirii, wojowniczych towarzyszek Odina. Za samowolne pokierowanie losem bitwy skazana została na zaklęty sen i na małżeństwo z tym, kto dostanie się do niej przez ognisty pierścień. Pokochała dziewczyna swego wybawcę, ale dla obojga z nich tragicznie miała zakończyć się owa namiętność. Te dramatyczne rycerskie dzieje stały się natchnieniem dla wielu poetów. Opiewali oni wielokrotnie przygody skandynawskiego Sigurda, na niemieckich ziemiach zwanego Zygfrydem. Nie zawsze pokrywały się te opowieści z mitami skandynawskimi. Niemiecki Zygfryd nie otrzymał w nich za żonę Brunhildy, królewny islandzkiej, przedmiotu miłosnych zabiegów swego szwagra, lecz piękną, złotowłosą królewnę burgundzką, Krymhildę. Poniósł też śmierć z zasadzki, a niepocieszona wdowa wywarła straszliwą zemstę na mordercach męża. W te krwawe dzieje epicy umieli wpleść i historycznie stwierdzone wytępienie dynastii burgundzkiej i postać wodza Hunnów Atylli, wybranego przez poetów na drugiego męża Zygfrydowej wdowy. Ginie więc w bezlitosnej walce kwiat rycerstwa, nie użalajmy się jednak nad ich losem, skoro śmierć w pojęciu mitologii skandynawskiej to zaszczytne przeznaczenie wojowników. Jeżeli tylko polegną oni na polu walki, otwierają się przed nimi wspaniałe widoki dalszych losów. Gdy na placu bitwy miecz lub dzida przeszyje ich nieulękłe serce, unoszą ich na uskrzydlonym rumaku dziewicze Walkirie, hen w górę, aż do samej wyniosłej, krytej srebrem siedziby Odina. Tam sam najwyższy bóg zasiada wraz z nimi do wspaniałych uczt, na których nigdy nie zabraknie mięsa z cudownego dzika, który co dzień przyprawiany każdego wieczora znów jest cały. W pucharach pieni się piwo i wesoło ucztują brodaci bohaterowie, hełpiąc się hałaśliwie wojennymi przewagami. Tylko sam władyka bogów, dostojny Odin, pociąga jedynie wino, które wystarcza mu za cały posiłek. Jedzenie stawiane przed nim rzuca pomiędzy łaszące się u kolan wilki. Od czasu do czasu uśmiechnie się łaskawie do dwóch siedzących mu na ramionach kruków, szepcących do ucha o wszystkim, co widziały w codziennym przelocie nad ziemią. "A wszystko, co mówi, układa się w rymy, jak to się dzieje jeszcze i teraz w sztuce zwanej poezją skaldów" - dodaje Ynglina saga (rodz. 6). 

Po uczcie opuszczają biesiadnicy obszerny pałac i przez liczne bramy udają się do ogrodów. Tam znów, jak za życia dźwięczą miecze, świszczą dzidy, leje się posoka, jęczą ranni. Jakaż może być bowiem milsza rozrywka dla nieznających litości dzikich skandynawskich rycerzy? Lecz skoro tylko nadejdzie pora uczty, wszyscy cali i zdrowi zjawiają się znów w rozległej sali Odinowego stołu. Znów smakowicie rumienią się mięsiwa, znów leje się strumieniami mocne, odurzające piwo. I tak mija dzień po dniu bogom i padłym w boju rycerzom. Czasem jakaś nowina, przyniesiona przez kruki, zaciekawi króla bogów. Wówczas zasiada on na wyniosłym tronie, skąd widać i słychać wszystko, co dzieje się na świecie od wysokich, pozłocistych pałaców Asgardu aż po mroczne krańce ziemi, zamieszkałe przez szronowych olbrzymów. Nic się nie ukryje przed okiem Odina, nikt z nim się równać nie może. Tak więc po stokroć słusznie głosili poeci, że najpierwszym z bogów jest odin, tak jak najpierwszym z drzew - gigantyczny jesion Ygdrassil, najpierwszym z okrętów - cudowny Skidbladnir, najpierwszym z koni - ośmionożny Slejpnir, najpierwszym z poetów - bóg Brage, z psów - piekielny Garm, z mostów Bilfrest. Istotnie żaden most nie może równać się z trójbarwnym Bilfrestem, łączącym położony w górze Asgard z ludzkimi siedzibami w dole. Z ziemi wygląda on jak łuk tęczy na rozpostartym niebie. Strzeże go dniem i nocą złotozęby "biały" bóg Hajmdal, syn dziewięciu dziewic. Mniej sypia on od ptaka, a tak jest czujny, że słyszy jak trawa rośnie na łące i jak runo porasta grzbiety owiec. Kiedy zatrąbi na alarm w swój róg, słychać go w najdalszych krańcach ziemi. Pilnie baczy Hajmdal, by nic nie zakłóciło hucznej wesołości Asgardu, Grodziska Asów. A jednak nawet i tu, w srebrzystych i złocistych pałacach, dosięgły Asów niepokoje i nieszczęścia. Oto najpiękniejszego z nich wszystkich, wymownego i litościwego Baldera, dręczyły złowrogie mary senne, zapowiadające rychły a nieuchronny zgon. Zmartwili się i głęboko zaniepokoili bogowie strapieniem swego ulubieńca, a już zwłaszcza dostojna para rodzicielska, Odin i jego małżonka Fryg. Zaniepokojony ojciec udał się na swym ośmionożnym rumaku Slejpnirze do kraju zmarłych, Helu, gdzie od umarłej wróżki dowiedział się, że istotnie śmiertelne niebezpieczeństwo zawisło nad Balderem. Na tę wiedomość czuła matka wymogła na wszystkich rzeczach, które znajdują się na ziemi, aby złożyły uroczystą przysięgę, że nigdy nie zaszkodzą czarującemu bogowi. Odtąd do uczt i rozpraw orężnych przybyła bogom w Asgardzie nowa rozrywka. Nie była ona bardzo wyszukana, ale i twardzi wojownicy nie byli wrażliwi na subtelne i wyrafinowane przyjemności. Pośrodku kręgu Asów stawał Balder, a bogowie ze śmiechem miotali w niego przeróżnymi pociskami pewni, że wszystkie one upadną bezsilnie u stóp młodzieńca zabezpieczonego przysięgą wszystkiego, co tylko znajduje się na ziemi. 

Rubaszny rechot mieszał się ze świstem strzał i włóczni i roznosił szeroko po całym Asgardzie. Zirytowało to zawistnego Lokiego, który od dawna już zazdrościł Balderowi urody i popularności. Jak to miał w zwyczaju, wybrał krętą ścieżkę podstępu i jako gadatliwa starucha stanął przed Fryg, żoną Odinową. Wśród swobodnej pogwarki począł ją wypytywać, czy nie ostała się na ziemi jakaś roślina, czy przedmiot, który by został pominięty pośród zaprzysiężonych. I oto niebacznie wydało się, że nie została objęta przysięgą niepozorna jemioła. Nie rośnie przecież na ziemi, lecz wykwita bukietem zieleni z dębowych konarów. Nieprzezorna Fryg podsunęła nieświadomie niecny plan złemu Lokiemu. Podstępny As wmieszał się w boski krąg i stanął obok mocarnego, lecz ślepego Heda. Wsunął niewidomemu w dłoń jemiołową gałąź i zachęcił do rzutu, naprowadzając mu rękę na właściwy kierunek. Zaświtał pręt wyrzucony silnym ramieniem i miast osunąć się do stóp Baldera przeszył na wylot jego pierś. Runął na ziemię promienny młodzian, a groza i smutek niewypowiedziany napełniły serca Asów. Piękna żona zabitego, Nanna, z jękiem rzuciła się na martwe ciało małżonka i tak długo tuliła je w uściskach, aż serce pękło jej z żałości. Postanowiono uczcić zmarłych najuroczystszym pogrzebem. Przygotowano wyniosły stos na największym z okrętów, złożono na nim ciała, obok uwiązano wiernego rumaka. Odin rzucił cudowny pierścień Draupnir na stos. Mocarna olbrzymka zepchnęła okręt na fale. Thor poświęcił go swym Mielnirem i podpalił. Buchnęły ku niebu płomienie, oświetlając zebranych licznie bogów i jeszcze liczniejszą ciżbę olbrzymów. Zwęglone szczątki okrętu pogrążyły się w odmętach morskich i nie było już śladu po najpiękniejszym z Asów. Zatęsknili rychło bogowie po swym ulubieńcu. Niepocieszona matka oświadczyła, że zasłuży na powszechną miłość ten z bogów, kto potrafi przejednać ponurą Hel, boginię śmierci, i wróci Baldera słonecznemu światłu. Nie namyślał się długo śmiały brat Baldera. Skoczył na ośmionożnego Odinowego rumaka Slejpnira i ruszył raźno w drogę. Dziewięć dni i dziewięć nocy jechał, aż kopyta konia zadudniły po złotym moście, wiodącym do siedziby Hel. Zdziwiła się strażniczka, że przedtem przechodziły po nim swobodnie całe zastępy zmarłych, a teraz ugiął się most nisko pod ciężarem jednego rycerza. Piekielny pies Garm odpowiedział wyciem na widok dziwnego przybysza, nie wyglądającego wcale na zmarłego. Żelazna krata zamajaczyła w mroku: widomy znak granicy państwa żywych i umarłych. Nie uląkł się brat Baldera tego niemiłego przyjęcia i nieugiętej kraty. Poprawił jeździec siodło, spiął rumaka i przeskoczył zaporę. Jakże ponury widok przedstawił się teraz jego oczom. Ciemne podziemie obwarowały zewsząd kraty i głazy. Wszystkie przedmioty nosiły zowieszcze nazwania. Na środku stał stół "głód", na nim spoczywał nóż "łaknienie", a wokół krzątały się sługi "leniuch" i "spóźnialska". Tu znajdowali wieczne schronienie zmarli nierycersko z chorób czy ze starości. Sama Hel poczywała na łożu "niemoc", a jej wygląd mógł zmrozić serce największego śmiałka. Tylko połowa ciała bogini była ludzkiego koloru, druga przerażała trupią zgniłogranatową barwą, wejrzenie tchnęło okrucieństwem. Straszliwa władczyni krainy zmarłych okazała się jednak łaskawa dla wysłańca Asów. Ukazała mu wspaniałą komnatę, gdzie na pierwszym miejscu wśród ucztujących królował sam opłakiwany w Asgardzie Balder. Obok niego dostrzegało się i jego mimowolnego zabójcę Heda. Nie ominęła go bowiem rychła zemsta. Miejsce zbrodni będąc azylem, nie dozwalało wprawdzie na natychmiastową pomstę, jednak krewki Wali, inny snyn Odina, posłał niebawem w ślad za Balderem jego zabójcę w ponure mroki krainy zmarłych, jak donosi nam o tym zgodnie pięć pieśni "Eddy poetyckiej". Całą noc przepędzono na uczcie w krainie Hel, a rankiem młody wysłaniec zwrócił się z prośbą do Pani Podziemia, by wydała mu ukochanego zmarłego. I teraz okazała córa Lokiego łaskawość. 

Postawiłą tylko jeden warunek: niech wszystko, co żyje i nie żyje na ziemi, objawia gorzkimi łzami swą boleść po zgonie najpiękniejszego z bogów. Pełen najlepszej myśli udał się wysłannik bogów w powrotną drogę. Na zgromadzeniu bogów w Asgardzie wyłożył warunki Hel, a na dowód prawdy swych słów wręczył Odinowi cudowny Draupnir, otrzymany z rąk Baldera w podziemiu, a Fryg pierścień i klejnoty od zmarłej synowej Nanny. Cały świat po najdalsze krańce rozbrzmiał teraz zgodnym rozgłośnym lamentem. Płakali w Asgardzie bogowie i boginie, szlochali ludzie, jęczeli olbrzymowie, zawodziły zwierzęta, płakało wszystko, co żyje i nie żyje. Wysłannicy bogów wracali z inspekcji pewni, że wszyscy bez wyjątku zjednoczyli się już w żałosnym chóralnym trenie. Aż tu nagle w ciemnej jaskini odkryli olbrzymkę o suchych oczach. Poprosili i ją o łzy dla Baldera, jednak starucha zbyła ich gburowatą odmową. Taka niespotykana zatwardziałość i przebiegłość naprowadziły Asów na myśli, że pod postacią olbrzymki ukrywa się nie kto inny, tylko sam Loki, przenoszący niechęć i zawiść do Baldera aż poza grób. Bezużytecznie spłynęły tedy rzeki łez, niepotrzebne okazały się jęki i łkania. Nie powrócił Balder. Zmarszczki gniewu poznaczyły groźne czoła wojowniczych Asów - postanowili straszliwie i przykładnie ukarać mordercę i zdrajcę. Nie pierwsza to przecież zbrodnia wyrodka pośród bogów. Wprawdzie często potrafił okazać się użytecznym, jak przy przechytrzeniu budowniczego Asgardu, odzyskaniu młota Thora czy wyłudzeniu od karłów bezcennych skarbów, o ileż częściej jednak narażał on swymi nieodpowiedzialnymi wybrykami wszystkich bogów na śmiertelne niebezpieczeństwo. Przypomnieli sobie natychmiast Asowie, jak to za jego sprawką uprowadził jeden z olbrzymów boginię Idun strzegącą sadu z cudownymi, zapewniającymi wieczną młodość rodowi Asów jabłkami, przypomnieli sobie niedawną ucztę u pewnego gościnnego króla, gdzie Loki nie mogąc ścierpieć powszechnej harmonii zamordował naprzód sługę gospodarza, a potem obsypał bogów i boginie najgrubszymi obelgami, nie szczędząc nikomu oszczerstw ni wyzwisk, aż dopiero przybyły Thor uciszył potwarcę. Wszystkie te jego sprawki darowywali mu dotąd Asowie, nie mogli jednak znieść myśli, że to Loki sam jeden z nich wszystkich stał się dwukrotnym sprawcą przedwczesnej śmierci Baldera i to z pełną premedytacją. Zemsta miała być nieubłagana i okrutna. Przeczuwając chmury, gromadzące się nad swoją głową schronił się Loki w najodleglejsze górskie pustkowia. Zbudował tam sobie dom z wyjściem z każdej strony, aby łatwo dojrzeć zbliżających się mścicieli i wymknąć się przed ich gniewem. Cały zaś dzień krył się w wartkiej rzece pod postacią zwinnego łososia. Ujrzał wszystkowidzący Odin z wysokości swego tronu, jak siedząc w swym schronieniu zabawia się Loki wiązaniem misternej sieci. Ruszyli tam bogowie, lecz czujny, tropiony zbieg czym prędzej cisnął swe dzieło w ognisko, a sam pod postacią śmigłego łososia dał nurka w głębinę. Bogowie mogli jedynie obejrzeć ocalałe z ognia szczątki sieci, nie wiedząc co począć z tą zdobyczą. Dopiero jeden z mędrszych Asów pouczył ich, iż takim oto właśnie niewodem można złowić nieuchwytnego łososia. Upleciono więc co rychlej nową sieć wiernie na wzór spalonej i zaciągnięto niewód. Jeden koniec trzymali wszyscy Asowie, z drugim dawał sobie sam radę najmocniejszy z nich - Thor. Przezorny łosoś ukrył się jednak pomiędzy dwoma kamieniami. Dwa razy ciągnęli bogowie sieć i dwa razy umykała im zwinna ryba. Za trzecim razem Asowie wzięli się na inny sposób. Ruszyli brzegiem ciągnąc sieć, a środkiem rzeki brnął z chlupotem Thor, płosząc przed sobą wszystko, co żyje w wodzie. Tak dotarli aż do morza. Cóż miał tedy począć łosoś? Przerażał go morski bezmiar wód, zaryzykował tedy skok na siecią, by powrócić do swej rzeki. 

Śmignął srebrnym łukiem, lecz czujny Thor chwycił jego ogon tak silnie w kleszcze swych rąk, że odtąd wszystkie łososie miały już po wiek wieków spłaszczone ogony. Poprowadzili Asowie z trudem ujętego jeńca pomiędzy trzy niedostępne skały. W ślad za ojcem kroczył wierny syn. Nieubłagani Asowie zabili młodzieńca, rozszarpali jego ciało i z jelit nieszczęśnika skręcili powrozy, by spętać nimi ojca, Lokiego. Rozciągnęli go na ostrych zrębach trzech skał. Jeden zrąb ranił go w plecy, drugi w lędźwie, trzeci wrzynał się boleśnie pod kolana. Więzy z jelit rychło stwardniały w żelazo i zacisnęły się z nieubłaganą mocą. Okrutna żona boga Njerda, pamiętna miotanych na uczcie obelg, zawiesiła nad skazańcem jadowitego węża. Gadzina pluwa nieustannie w jego twarz palącą trucizną. I ostał tak w męcę pośród skał górskiego pustkowia nędzny Loki, żywa kopia męki starogreckiego szlachetnego Prometeusza. Mógł teraz wspominać do woli wszystkie swe nieprzeliczone zbrodnie i wiarołomstwa. nie opuściła go tylko wierna, choć tylekroć zdradzana małżonka Sigyn. Pochylona nad mężem niestrudzenie zbierała wężowy jad w mocne naczynie. Kiedy jednak napełni się ono po brzegi i bogini musi je na pewien czas odsunąć i opróżnić, żrąca trucizna pada na samo oblicze Lokiego. Przeraźliwe ryki skazańca odbijają się wtedy echem od wyniosłych skalnych grani , a spazmatyczne skurcze ogromnego cielska wstrząsają całym lądem. Od nich to powstaje trzęsienie ziemi. I tak to będzie trwało aż po Ragnarok po Zmierzch Bogów. Bo oto krok za krokiem zbliża się nieodwracalnie ów straszny dzień. Wprawdzie błyszczą jeszcze srebrem dachy Walhalli, wielkiej sali poległych wojowników w Asgardzie, jeszcze ucztują brodaci bohaterowie, jeszcze złocą się miododajne jabłka w zaczarowanym ogrodzie iduny, jeszcze od czasu do czasu zadudni młot Thora, mielnir. Ale coraz ciemniejsze chmury gromadzą się ponad wyniosłym Asgardem, Grodziskiem Asów. Wielkie klęski i dziwy natury zapowiedzą upadek świata. W proroczych snach i wizjach objawiła się wieszczom i prorokom cała zgroza tego ostatniego wydarzenia. Oto jak odmalowali ją, nie bez wpływu chrześcijańskiej nauki o końcu świata. Nadejdą trzy okrutnie ostre zimy, jedna po drugiej nie przedzielone zwyczajnym letnim ociepleniem. Mrozy zetną lodem rzeki aż do samego dna, śniegi zasypią pola i lasy, w ostrym powietrzu przygaśnie nawet blask słońca. I przyjdą trzy lata krwawych, bratobójczych wojen. Stargane zostaną święte związki krwi. Nastanie czas cudzołóstw i zbrodni. 

Człowiek nie oszczędzi człowieka, spłyną osoką całe połacie ziemi. Lecz to jeszcze nie koniec. Olbrzymi wilk, syn Fenrira, doścignie wreszcie umykające słońce, a jego brat rozgryzie i zmiażdży księżyc. Spadnie z nieba deszcz gwiazd, wstrząśnie się ziemia, zadrżą góry, skruszą skały. Jednym szarpnięciem zerwie Fenrir krępujące go więzy, morze wystąpi z brzegów, gigantyczny Midgardowy wąż przewali swe cielsko na ląd. Wypłynie na wzburzone fale ukończony wreszcie olbrzymi okręt Naglfar, zbudowany z paznokci zmarłych. Dość się ich już wtedy nazbiera, choć przezornie, aby opóźnić wyroczny dzień, obcinano sobie krótko paznokcie przed śmiercią. Ponury olbrzym Ymir obejmie komendę nad Naglfarem, uwolniony mściwy Loki ujmie za ster. Wilk Fenrir rozdziawi paszczę od ziemi do nieba. Rozwarłby ją szerzej, gdyby tylko starczyło miejsca. Oczyma i nozdrzami będzie ział ogniem. Midgardowy wąż opryska jadem wody i powietrze. Z południa natrą płomienni synowie Muspelhajmu. Na ich czele znajdzie się czarny Surt. Ogień popełźnie przed nim i za nim, miecz jego rozżarzy się jaśniej od słońca. Płomienni wysłańcy Muspelhajmu popędzą po tęczowym moście. Pęknie w żarze kopyt ich rumaków trójbarwny łuk, ale wrogowie bogów dosięgną Asgardu. Rozsypią się po stumilowej równinie. Razem z synami Muspelhajmu przeciągną ze skutej mrozem północy szronowi olbrzymi z Ymirem na czele. Pojawią się potwory z krainy zmarłych bogini Hel. Zadrży ziemia, piekło zahuczy, niebo się rozpęknie. Wstrząśnie się ogromny jesion Ygdrasil, jękną karły w skalnych kryjówkach. Zdarzy się na skale kosmiczną jeden wielki wybuch wulkanu, co tak już raz przeraził przybyszów z Islandii w IX wieku. Wtedy to uderzy w róg na trwogę czujny Hajmda na podobieństwo biblijnych trąb Sądu Ostatecznego. W zamęcie i zgiełku potoczą się ostatnie narady bogów na wyniosłej Walhalii. Nadejdzie godzina ostatecznej walki i ostatecznej klęski. Lecz chociaż zadrży ziemia i wszystko, co na niej żyje, w najwyższej trwodze, nie zadrżą i nie strwożą się nieulękłe serca Asów. Zstąpią zbrojni bogowie i zmarli bohaterowie na rozległą równinę stawić czoła wrogom. Odin w złocistej przyłbicy i świetnej zbroi zamierzy się swą dzidą prosto w wilka Fenrira. Lecz tylko kłapnie potworna paszczęka i małżonek Fryg, król bogów, znajdzie się, o zgrozo najwyższa, w brzuchu zwierza. Ale oto młodzieńczy syn Odina, ponury Widar, ruszy zaraz do boju. Przydepnie mocarną stopą dolną szczękę wilczyska, chwyci w rękę górną i rozszarpie potwora. Tak pomści ojca. Nie pomoże ojcu, ni pomści go potężny Thor, bo sam będzie musiał stoczyć walkę na śmierć i życie z Midgardowym wężem. Swym niezawodnym młotem zada wrogowi śmiertelny cios, lecz zaleje go trujący strumień jadu. Cofnie się bóg burz dziewięć kroków... i padnie martwy. Otruty. Mężny Frejr wystąpi na spotkanie czarnego Surta. Dzielnie będzie walczył, lecz zabraknie mu miecza, podarowanego słudze w dawnych szczęśliwych dniach, gdy zabiegał o względy swej przyszłej małżonki. Pozbawiony oręża padnie zwyciężony. Jednoręki Tyr stanie naprzeciw piekielnego psa Garma, co świeżo wyrwał się spod krat państwa Hel. Długi i bezlitosny bój wywiąże się między walczącymi i pozostawi on obu przeciwników na placu boju. Hajmdal zetrze się ze zdrajcą Lokim. Zabłysną miecze, zabroczą krwią ranny i obaj bez życia padną na ziemię. Czarny Surt rzuci się swym ognistym ciałem na ziemię i wznieci pożar o płomieniach bijących pod niebo. Nastąpi wszędzie śmierć, zagłada, pustka... 

Lecz to tylko koniec starego świata, przygotowanie do nowej, doskonalszej ery. Na nowo wzniesie się ziemia z odmętów morza, opadną wody. Zazielenią się pola i łąki, dadzą plon bez uprawy. Ocaleni z ognia i powodzi Asowie przypomną sobie zaginiony świat, dawne zgromadzenia bogów i wyroki potężnego odina. Wydobędą spod zielonej trawy ocalały złocisty stół, przy którym dawni bogowie zasiadali ongiś na narady i uczty. Zapanują synowie Odina, Widar i Wali, przyłączą się do nich synowie Thora, mając w dziedzictwie niezawodny Mielnir. Powróci z krainy Hel promienny Balder i jego mimowolny zabójca Hed. Zejdzie z konarów Ygdrasila drżąca para ludzi, która zdołała tam przeczekać kataklizm dziejowy (Ash i Elm - przyp.). Ona to stanie się protoplastą odrodzonej ludzkości.

Z mrówczym mozołem, poświęcając ładnych kilka godzin ze swojego krótkiego jeszcze życia, przepisał Thor :)