Vovin
Therion jest zjawiskiem, którego znaczenia nie sposób przecenić. Zjawiskiem trudnym do przewidzenia, zaskakującym z płyty na płytę. Ta wyjątkowość dojrzewała z każdym następnym krążkiem, aż wreszcie płyta "Lepaca Kliffoth" ustawiła zespół w pierwszym rzędzie "klimatowców". A "Theli" pokazała, jak wiele łączy metal z symfoniką.
"Vovin" jest kolejnym kluczem do magicznego świata. Świata utkanego z odwiecznych tajemnic i niebiańskich dźwięków. Zespół nie ma obecnie stałego składu, z osób które go kiedyś tworzyły pozostał jedynie Christofer Johnsson, ale przecież nie od dziś wiadomo, że Therion to właściwie tylko On. Na "Vovin" zrezygnował ze śpiewu. Rolę tę powierzył nie byle komu, bo Martinie Hornbacher z Dreams of Sanity. Swego głosu użycza tu także Sarah Jezebel Deva (znana z Cradle of Filth i Covenant). W "The Wild Hunt" natomiast pojawia się męski wokal należący do Ralfa Scheepersa z Primal Fear. Jednak tak naprawę solowe partie wokalne na tym albumie są rzadkością. Ogromną rolę odgrywa potężny wielogłosowy chór, przenoszący w świat snów, piękna i starożytnych bóstw. To właśnie on w dużej mierze sprawia, że Therion jest tym, czym żadna inna grupa być nie może. W samej muzyce czuć nieco więcej tradycyjnego heavy metalu. Motywy z "Wine of Aluqah" wywołują skojarzenia z Iron Maiden. Ale... nie warto bawić się w porównania obcując ze Sztuką. Therion zatapia nas we własnym Królestwie, gdzie każdy dźwięk płynie jak leniwa, uregulowana rzeka (trochę szkoda, pamiętając eksplodującą "Theli", ale...). Zatapia w atmosferze pełnej nostalgii, wyciszenia i niezrównanego piękna ("Clavicula Nox", "Eye of Shiva"), nierealnej rzeczywistości i kosmicznych doznaniach ("Raven of Dispersion"). Innym razem obnaża całą potęgę orkiestrowego brzmienia, wzniosłości i symfonicznej furii ("The Opening", "Morning Star", "Black Diamonds") lub otwiera wrota prowadzące do starożytnej Persji ("The Rise of Sodom and Gomorrah"). Tu każdy dźwięk jest elementem magicznej układanki, która wzruszając swym pięknem, zachwycając niezwykłymi harmoniami i monumentalnym brzmieniem tworzy genialną, zaczarowaną całość. Aż trudno uwierzyć, że wszystkie te obrazy są wytworem umysłu jednego człowieka. Christofer Johnsson to jedyny w swoim rodzaju Twórca. Jego motto życiowe to zmiany, poszukiwania i rozwój, a wszystko to w obrębie stylistyki, którą znamy pod szyldem "Therion". To co tworzy zawsze spina klamrami wyciszenia i zamyka we własnym świecie, do którego wstęp mają tylko wybrani.
Trudno przebrnąć przez tę płytę nie sugerując się własnymi emocjami. Bo wydaje się, że każdy dźwięk jest intymnym marzeniem skrytym w najgłębszej głębi serca. Ja także nie potrafię swoich uczuć odłożyć na bok. Wiem jednak, że nie tylko mnie po wysłuchaniu "Vovin" wydawało się, że wszystko przedtem było pustką. Wiem, że album zachwyci wielu wrażliwych odbiorców, szukających niekonwencjonalnych wrażeń, oderwanych od twardej rzeczywistości.
-