Therion, Voivod, Flowing Tears
Kraków "Klub 38" 19.03.2000
38 to taki dziwny klub w Krakowie. Od zewnątrz wygląda jak studencka stołówka (którą zresztą zapewne kiedyś był), w środku to skrzyżowanie sali koncertowej, dyskoteki i czegoś a'la studio telewizyjne (takie dziwne stopnie do siedzenia). Sam klub jest dość spory. Sala "imprezowa" trochę większa od warszawskiej Proximy, do tego dochodzą jeszcze "przyległości" ze stolikami, przy których można spokojnie konsumować piwko i stalowa konstrukcja, coś w rodzaju pomostu, z którego koncert mogli obserwować ci, dla których ważniejsza od skakania pod sceną była strona wizualna. W rogu sali znalazła swoje miejsce niewielka (ale jak się miało później okazać wystarczająca i widoczna doskonale praktycznie z całej sali) scena. Wygląd klubu, odbiegający nieco od standardów sal koncertowych, był pierwszym zaskoczeniem. No, może drugim, bo już przy wejściu w osłupienie wprawiła mnie tabliczka "Nie wpuszczamy w czapkach baseballowych"... Cóż, szok kulturowy. W Warszawie do klubów nie wpuszcza się w dresach, względnie adidasach, w Krakowie w baseballówkach... Inna mentalność ;).
Kolejnym zaskoczeniem była organizacja. Impreza zaczęła się punktualnie o dziewiętnastej. Wydaje się, że "standard" w postaci opóźnienia od 30 minut do godziny przechodzi do historii. I całe szczęście. Miało to może ten minus, że ludzie, którzy liczyli na to, że koncert zacznie się jednak troszkę później, stracili w oczekiwaniu przed klubem część występu pierwszego zespołu. Ale cóż, ich strata. Trzeba przyznać, że punktualność została zachowana przez cały koncert, przerwy między występami zredukowano do minimum i ogólnie organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Nawet bramkarze mimo zdecydowania okazali się całkiem kulturalni i w miarę tolerancyjni dla tych, którym taniutkie jak barszcz piwo zaburzyło odbiór rzeczywistości.
Jako pierwsza zagrała niemiecka formacja Flowing Tears. Bez zbędnych powitań czterech panów i jedna (ale za to słusznej postury) pani zainstalowało się na scenie i zaczęło grać. Muzyka była całkiem ciekawa - melodyjne, klimatyczne granie z kobiecym wokalem i klawiszami plus cover "Love Will Tear Us Apart" Joy Division na dokładkę. Może akustyk trochę za bardzo "schował" gitary, ale przynajmniej zyskał na tym głos wokalistki. Występ Flowing Tears naprawdę przypadłby mi do gustu, gdyby nie wątpliwej jakości popisy taneczne wokalistki. Moim zdaniem kobieta bynajmniej nie drobna, o męskiej posturze (szerokie barki itd.), wykonująca tańce rodem z haremu czy erotycznego kabaretu wyglądała raczej groteskowo niż pociągająco, ale cóż... Niektórym się podobało ;) Muzycznie jednak nie można naprawdę nic zarzucić. Dobre brzmienie, ciekawe kompozycje. Myślę, że o Flowing Tears jeszcze usłyszymy.
Po krótkiej przerwie technicznej, okraszonej popisami wokalnym skejcika w zielonej bluzie (prawdopodobnie miało to służyć ustawieniu mikrofonów przez akustyka, bo raczej nie miało walorów artystycznych), na spowitej mrokiem scenie pojawiło się trzech muzyków z kanadyjskiej formacji Voivod. Prawdę mówiąc, bałem się, że ten zespół nie zostanie dobrze przyjęty. Słyszałem dwie czy trzy płyty, bardzo mi się podobały, ale to jednak zupełnie inna estetyka muzyczna, coś co parę lat temu określano mianem techno-thrashu, więc reakcja fanów "klimatów" w moim mniemaniu była przesądzona. Jakże się zdziwiłem, gdy Voivod rozpętał pod sceną istny młyn. Przyjęcie było gorące do tego stopnia, że musiałem wycofać się na z góry upatrzoną pozycję, aby zachować możliwość jakiejkolwiek analizy ;) A było co oglądać. Gra świateł, szalejąca publiczność i niesamowity żywioł na scenie. Trzech muzyków wykrzesało z siebie tyle energii, że można by obdzielić nią z dziesięć "true-blackowych" zespolików. Niesamowita była też sama muzyka. Zabarwione psychodelią, ale jednak pełne siły i agresji, utwory Voivod w wersji scenicznej z doskonałymi światłami i niezłym nagłośnieniem (akustyk trochę kombinował, ale w połowie występu udało mu się osiągnąć równowagę między kosmiczną gitarą Piggy'ego a sekcją rytmiczną), to zupełnie inna jakość. Zespół zagrał utwory z całego okresu swojej działalności. Nie zabrakło nawet jednego numeru z tak nietypowej dla nich płyty, jak "The Outer Limits" i NIESAMOWITEGO coveru "Astronomy Domine" Pink Floyd. Słuchając i patrząc na to, co działo się na scenie pomyślałem, że tak właśnie powinna wyglądać muzyka XXI wieku. Nie mdłe techno, nie "industrialne" eksperymenty, ale żywy zespół, wydzielający ogromne ilości energii i tworzący prawdziwie postindustrialno-kosmiczny klimat. Po tym koncercie postanowiłem gruntownie odświeżyć swoją płytotekę pod kątem nagrań Voivod. Naprawdę niesamowita sprawa.
Kiedy kosmici z Voivod powrócili na Fobosa, o dziewiątej na scenie pojawił się sześcioosobowy chór mieszany i klasyczny rockowy skład, czyli Therion. Zaczęli od wstępu do "O Fortuna" i od razu przeszli do numerów z najnowszej płyty. Koncert został zdominowany nawet nie tyle przez utwory z albumu "Deggial", ale przede wszystkim przez doskonale znane i rewelacyjnie przyjmowane przez publiczność kawałki z "Theli". Mieliśmy nawet małą "wycieczkę" wstecz w postaci "Riders Of Theli" z "Lepaca Kliffoth", jednak dominowały utwory z dwóch, najlepszych moim zdaniem, płyt Bestii. Numerów z "Vovin" i "Crowning Of Atlantis" nie zabrakło, jednak były w mniejszości. Brzmienie opierało się na podstawowym rockowym instrumentarium. Wstawki orkiestrowe puszczane były wprawdzie z taśmy (klawiszowca nie zauważyłem), lecz muzycy doskonale radzili sobie bez nich, czego najlepszym dowodem była gitarowa aranżacja "Invocation Of Naamah". Akustycy po raz kolejny potwierdzili swój profesjonalizm. Brzmienie było czytelne tak pod sceną, jak i na końcu klubu, w okolicach szatni. Było słychać wszystko, przy czym nie było, co się niestety często zdarza, za głośno. Całości dopełniały świetnie zrobione światła i (a może przede wszystkim) żywy chór. Jeden z solistów chóru śpiewał zresztą wszystkie heavymetalowe partie wokalne i wychodziło mu to wyśmienicie. Zaryzykowałbym nawet, że lepiej niż wokalistom, którzy nagrali te partie na płytach studyjnych. Po świetnie przyjętym przeglądzie materiału autorskiego (wyjątek - króciutki fragment "Carminy Burany" na samym początku), zespół zaprezentował jeszcze jakże miłą niespodziankę. "Do you like Iron Maiden?" - "Yeah!!!" i już było jasne, że Therion wzorem supportów zaprezentuje cudzą kompozycję. "Metalowy" solista przeszedł z chórku na przód sceny i usłyszeliśmy numer z "Piece Of Mind" - "Revelations". Wprawdzie Dickinsonem trzeba się urodzić :), ale śpiewak i tak bardzo dobrze poradził sobie z niełatwymi i charakterystycznymi partiami.
Znakomity koncert dobiegł końca, ale nie był to koniec naszych krakowskich przygód. Czas do odjazdu pociągu spędziliśmy w "Coronerze" wraz z czeskimi fanami Voivod (pozdrowienia!), którzy do Krakowa przyjechali specjalnie po to, aby obejrzeć kanadyjską formację. Dyskutowaliśmy na temat piwa i czeskich dobranocek, po czym silną grupą udaliśmy się na dworzec. Zupełnie już rozluźnieni i w świetnych humorach wsiedliśmy do rewelacyjnego pociągu pospiesznego (z Krakowa do Warszawy w jedyne... pięć godzin) i resztę nocy spędziliśmy na wspominaniu niesamowitego wieczoru ku zgrozie i lekkiemu znudzeniu bardzo sympatycznych państwa współpasażerów :).
autor: Adam "Kalisz" Kaliszewski
www.rockmetal.pl